Ariana dla WS | Blogger | X X

29 kwi 2017

Z dziennika Granger #1/2

Witajcie, kochani!
Dawno tutaj niczego nie publikowałam. Jednak mimo to uwierzcie, że czasem zaglądam i sprawdzam co tu się dzieje!
Z jednej strony bardzo się cieszę, że mogę Wam pokazać pierwszą odsłonę „Z dziennika Granger”, lecz z drugiej jestem trochę nią zawiedziona. Wyobrażałam ją sobie zupełnie inaczej. Niezbyt mi się ona podoba i mam wrażenie, że jest nudna jak flaki z olejem. Nie tak łatwo jest opisywać pierwszy rok nauki w Hogwarcie. Zdaję sobie sprawę, że mój krok w stronę tej nowej publikacji był najtrudniejszy.
W dodatku pisałam ją jak najbardziej ogólnikowo. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, ale sami dobrze wiecie, że gdybym wdawała się ciągle w szczegóły nie wyszedłby z tego jeden post, a całe opowiadanie!
Na razie jednak to jest fragment do Nocy Duchów. Nie miałam zbytnio czasu i siły, by opisać cały rok w jednym momencie. Matura już za tydzień, chciałam się do niej jeszcze trochę przygotować, dlatego mam nadzieję, że wybaczycie mi to przewinienie. 
Boję się tej matury jak diabli! Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i uda mi się ją zdać śpiewająco.
No ale koniec tego biadolenia. Bez względnych ceregieli, zapraszam do czytania i, co najważniejsze, do wytykania błędów! Za gramatykę i składnię mogę w niektórych chwilach na prawdę nie odpowiadać, ponieważ w połowie pisania tego tekstu mój mózg postanowił wybrać się na wakacje. I mówię tu na serio poważnie. Gdy odpisywałam mojemu przyjacielowi sama się sobie dziwiłam, jakie głupie błędy w tych wiadomościach narobiłam.

Pozdrawiam!
Ana Bella
Przez dłuższą chwilę stałam w bezruchu, nie ośmielając się wykonać jakiegokolwiek ruchu. W dłoni wciąż trzymałam pożółkłą kopertę. Korespondencja ta była zaadresowana do mnie. Ciemnozielone zawijasy układały się w pełny adres mojego miejsca zamieszkania. Pierwszy raz widziałam coś takiego, by kompletnie obca mi osoba wiedziała, w którym pokoju śpię! To nie do uwierzenia! W pewnym momencie cichy głosik w mojej głowie podpowiedział mi, że nie powinnam tego otwierać; że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli wyrzucę ten list do kosza i udam, że w ogóle nie przyszedł. Przez pierwsze parę sekund trzymałam się tej opcji. Jednak ciekawość zwyciężyła i koniec końców postanowiłam wreszcie otworzyć tajemniczą kopertę.
W środku znajdował się mały plik chropowatych kartek. Wyglądały na bardzo stare, podobnie jak koperta. Wszystkie posiadały wyjątkowe godło. Widniała na nim ogromna litera „H”, a wokół niej był lew, wąż, borsuk oraz orzeł. Wszystko to było owinięte wstążką, na której widniał jakiś napis.
Ostatnią rzeczą, która wypadła z koperty, był to mały prostokątny kartonik. Jak się okazało, był to bilet na pociąg. Niezbyt przypominał mi te kupione na stacji, gdy podróżowałam z rodzicami. Ten był ozdobiony złotymi ornamentami i posiadał peron o dziwnym numerze. Peron numer 9 ¾. Po raz kolejny tajemnicza korespondencja zdążyła mnie zadziwić. Przecież w Londynie na pewno nie było takiego peronu!
Odetchnęłam raz, potem drugi. W końcu zabrałam się do lektury. I właśnie wtedy moje życie kompletnie wywróciło się do góry nogami. List pisany formalnie głosił, że jestem… czarownicą. Wpatrywałam się w to jedno słowo przez parę dobrych chwil. Ja, zwykła dziewczynka, córka dentystów miałabym posiadać magiczne zdolności? Przecież to kompletna bzdura, jakiś żart! Szybkim i niedbałym ruchem wpakowałam listy z powrotem do koperty i już zamierzałam podrzeć ją na drobne kawałki, gdyby nie rozlegający się po całym domu dzwonek do drzwi.
— Hermiono, córeczko, to ktoś do ciebie!
Pokręciłam głową z roztargnieniem. Nie spodziewałam się żadnych gości. Nie chciałam również zbytnio wychodzić gdzieś z moją przyjaciółką. Chciałam jak najszybciej pozbyć się żartobliwego listu i wrócić do pokoju, gdzie czekała na mnie ulubiona książka.
Kiedy weszłam do salonu, moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna. Miał na sobie bardzo dziwnie skrojony garnitur, jeśli można było ten ubiór tak nazwać. Opatulony był jeszcze ciężką peleryną, która posiadała niecodzienny wzór. Najbardziej zadziwił mnie jednak kapelusz przybysza. Był bardzo wysoki i spiczasty, w kształcie stożka — jednej z figur geometrycznych, którą zdążyłam poznać w książkach starszych klas od matematyki.  
Mężczyzna uśmiechał się do mnie ciepło spod okrągłych okularów. Zauważyłam, że w jednej dłoni trzymał plik kopert, które łudząco przypominały moją.
— Witaj, Hermiono. Miło mi cię poznać. Nazywam się Magnus Bott — rzekł podając mi dłoń. Niepewnie ją uchwyciłam. Podeszłam szybko do moich rodziców, którzy opiekuńczo mnie objęli.
Nieznajomy widząc niepokój na naszych twarzach, podniósł ręce w uspokajającym geście.
— Nie ma powodów do obaw — zaczął. — Jestem tu w sprawie nowej szkoły, do której Hermiona będzie uczęszczać w przyszłym semestrze.
— Jakiej nowej szkoły? — zapytałam rodziców, patrząc na nich zdumionym wzrokiem. — Przenieśliście mnie gdzieś indziej?
— Nie, kochanie, sami nie wiemy, o co chodzi — odpowiedział mój tata, patrząc wciąż nieufnie na dziwnie ubranego przybysza.
Mężczyzna odchrząknął, zwracając tym samym całą naszą uwagę. Rozsiadł się na kanapie, jednocześnie wskazując nam pozostałe miejsca do siedzenia.
— Może usiądziemy na spokojnie, a ja postaram się wszystko wyjaśnić?
Po paru sekundach wypełniłam jego prośbę. Byłam naprawdę bardzo ciekawa, co takiego chciał ode mnie nasz gość. Tym bardziej, że w rękach wciąż trzymał plik tajemniczych kopert. Spojrzałam z uśmiechem na moich rodziców, którzy po dłuższej chwili usiedli po obu moich stronach.
— Jak już wspomniałem, państwa córka została przyjęta do naszej szkoły. Jej edukacja zaczyna się od września tego roku — zaczął, po czym zwrócił się do mnie. — Widzę, Hermiono, że już zdążyłaś rozpakować kopertę. — Wskazał na dokument, znajdujący się w mojej dłoni. Kiwnęłam głową.
— Przeczytałam treść tych listów, proszę pana — odpowiedziałam niepewnie. — Ale nie wierzę w ani jedno słowo, które zostało tam wypisane. To na pewno jakieś nieporozumienie.
Mężczyzna uśmiechnął się.
— Nie, to nie jest żadne nieporozumienie. To, co przeczytałaś to autentyczna prawda. Jesteś czarownicą. Jestem pewien, że zauważyłaś w sobie jakieś zmiany, które powodowały niewytłumaczalnie naukowo sytuacje. Ostatnia zdarzyła się w szkole, gdy jeden z kolegów cię zdenerwował. Trzymał w ręce szklaną butelkę, która nagle pękła. To raczej niemożliwe, by osoba w twoim wieku jednym ruchem pokiereszowała taki przedmiot.
— Czyli chce pan nam powiedzieć, że nasza córka ma magiczne zdolności? — zapytała powoli moja mama.
— O tak. Bardzo lubię poznawać takie osoby jak Hermiona. Oboje państwo nie jesteście czarodziejami, a w córce od urodzenia tlą się takie umiejętności. To niezwykłe. — Podrapał się po głowie. — Widzę natomiast, że nadal państwo nie są przekonani. Może zacznijmy od podstaw.                    
Rodzice kiwnęli głowami na znak zgody. Byłam bardzo zaintrygowana całą tą wizytą. Ten list nie był żartem? Czyżbym naprawdę była czarownicą z krwi i kości? Z każdym nowym zdaniem, które padało z ust Magnusa czułam, że naprawdę mogłam nią być. Wreszcie zaczynałam wszystko rozumieć, wszystkie sytuacje, kiedy działy się dziwne rzeczy.
Kiedy pan Bott zaczął szczegółowo opowiadać o świecie czarodziejów, a co najważniejsze, o szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, chciałam by dzień, w którym po raz pierwszy przekroczę teren tej szkoły, nadszedł już jutro. Starałam się to wszystko zapamiętać, lecz natłok tak wielu informacji kompletnie mnie przytłoczył.
Magnus jeszcze długo mówił. Po twarzach rodziców zdążyłam zauważyć, że i oni byli coraz bardziej przekonani i gotowi do przywitania się z kompletnie innym światem. Bardzo się z tego powodu cieszyłam. Byli jedynymi bliskimi mi ludźmi, w których miałam tak wielkie oparcie. Magnus sam to stwierdził. Pod koniec spotkania życzył mi wielu sukcesów w szkole. Sam stwierdził, że po moim zachowaniu dostrzegł wielki potencjał do spróbowania czegoś zupełnie nowego. Nie minęła chwila, a wyszedł z domu, tłumacząc, że tego dnia musi odwiedzić jeszcze kilka nie magicznych domów, w których objawili się nowi czarodzieje tacy jak ja.   

Przez resztę wakacji jeździłam z rodzicami po rzeczy, które tkwiły na liście dla uczniów pierwszego roku nauki. Wszystkie mogłam zakupić na Ulicy Pokątnej. W życiu nie widziałam lepszego miejsca. Oddychało ono magią pełną piersią. Na dodatek wszyscy byli tam naprawdę bardzo mili. Wielu czarodziejów młodych czy starszych pomagało mi znaleźć sklepy, które miały odpowiednie, dla mojej listy zakupów, wyposażenie.  Najbardziej byłam dumna, gdy różdżka u Ollivandera mnie wybrała. Była naprawdę niesamowita! Za każdym razem, gdy tylko patrzyłam na pudełko, w którym różdżka się znajdowała, miałam ochotę wyjąć ją jak najszybciej i móc już czarować!
Nie powiem, że tego nie robiłam, oczywiście! Nie mogłam się powstrzymać, by nie wypróbować jakiś prostych zaklęć. Książki były na tyle dobrze rozpracowane, że mogłam śmiało większości z nich się nauczyć. Czasem tylko moi rodzice narzekali. Pewnego dnia przez przypadek przypaliłam tacie gazetę podczas śniadania. Byłam dość rozbudzona, ponieważ chciałam pokazać im, co już umiem. Efekt przyszedł sam w ułamku sekundy. Jednak mimo to widziałam w ich oczach, że są ze mnie ogromnie dumni. Sami parę razy to powiedzieli!
Z lektur dodatkowych, które postanowiłam kupić na Pokątnej, była książka „Historia Hogwartu”. Już po paru pierwszych rozdziałach bardzo mi się ona spodobała. Podczas wakacji przeczytałam ją ponad pięć razy! Nie żałuję tego: dzięki niej mogłam na nowo odświeżyć sobie informacje, które uzyskałam od Magnusa podczas jego wizytacji. W książce było nawet parę ciekawostek, o których nawet nie wspomniał, co tym bardziej potęgowało moją ciekawość.
Rodzice nie posiadali się z dumy, kiedy widzieli mnie z nosem w książkach. Po ich twarzach zdążyłam zauważyć, że gdyby mogli, wykrzyczeliby całemu światu o tym, że mają córkę czarownicę. Cieszyłam się, że są dla mnie tak ogromnym oparciem.
Dzień, w którym nadszedł czas rozłąki był z jednej strony najgorszym, a z drugiej najlepszym dniem w moim życiu. Najgorszym, ponieważ musiałam pożegnać się z rodzicami na kilka dobrych miesięcy, a najlepszym, bo wreszcie wyruszałam do swojej nowej szkoły. Tydzień przed wyjazdem codziennie przypominałam rodzicom, że będę do nich pisać listy co dwa tygodnie, opowiadając ze szczegółami o wszystkim.
Mimo rozłąki z mamą i tatą w głębi duszy nie mogłam się doczekać wyjazdu. Pragnęłam w końcu być uczestnikiem wszystkich nowych doświadczeń, które na mnie czekały. Chciałam również poznać nowych ludzi, którzy razem ze mną staną po raz pierwszy przed tak wielkim i nowym wyzwaniem.
Dlatego, gdy wreszcie nastał ten dzień, wiedziałam, że nie ma o co się martwić, bo będzie dobrze. Byłam tego naprawdę bardzo pewna.

Podróż pociągiem była bardzo przyjemna. Już na początku zdążyłam się zaprzyjaźnić z pewnym chłopakiem. Miał na imię Neville Longbottom. Wydawał się bardzo sympatyczny i miły, aczkolwiek z natury był bardzo nieostrożny. Od rana już szukał swojego zwierzątka — ropuchy, która miała na imię Teodora. Oczywiście pomogłam mu jej szukać.
Podczas poszukiwań napotkałam dużo nowych uczniów. Niektórzy byli uprzejmi jak Neville, lecz również zdarzały się osoby, które były jego przeciwieństwem. Pewien blondyn cały czas miał niezadowolony wyraz twarzy, a gdy tylko mnie zobaczył, od razu zaczął wygłaszać kąśliwe uwagi na mój temat. Niektórych nie do końca rozumiałam. W duchu zaczęłam się modlić o ogromną cierpliwość do tego chłopca.
Szatę szkolną ubrałam dobrą godzinę przed opuszczeniem pociągu. Byłam naprawdę bardzo podekscytowana! Neville nie podzielał zbytnio mojego entuzjazmu, ale nie dziwiłam mu się. Mieszkał z bardzo surową babcią. Z jego historii wynikało, że potrafiła rozporządzać się jego życiem nawet w Hogwarcie, co mnie dość zadziwiło. Neville jednak ciągle tłumaczył jej zachowanie tym, że bardzo się o niego martwi.
Kiedy jednak zapytałam o rodziców, odpowiedziała mi cisza. Powiedział półszeptem, że nie chce zbytnio o nich rozmawiać, dlatego szybko zmieniłam temat, oferując mu swoje łakocie. Ostatni odcinek podróży przegadaliśmy o tym, co takiego może nas czekać w nowej szkole.

Serce mi podskoczyło do gardła, gdy wreszcie znaleźliśmy się w środku zamku! Wyglądał tak, jak sobie go wyobrażałam! Widać było po ścianach zamku, że całe to miejsce ma za sobą kawałek dobrej historii. Nie mogłam się doczekać, aż wreszcie czegoś się o niej dowiem!
Po chwili na samej górze marmurowych schodów pojawiła się pewna kobieta. Miała na sobie długą do ziemi ciemnozieloną szatę i kapelusz, który na samej górze był przekrzywiony. W dłoni natomiast trzymała bardzo duży zwój, dość wyświechtaną czapkę i mały stołek. Miała surowy wyraz twarzy. Rozglądała się po naszych twarzach z wyraźnym podejrzeniem, jakbyśmy zamierzali ukraść coś cennego, a nie najzwyczajniej w świecie doskonalić się jako młodzi czarodzieje.
— Witajcie, moi drodzy. Jestem Profesor McGonagall — zaczęła, po czym podniosła w górę stary kapelusz. — Kiedy przejdziemy przez drzwi do Wielkiej Sali, za pomocą tej tiary przydzielę was do odpowiednich domów. Reszty dowiecie się później, nie chce was za długo przetrzymywać na tym zimnym korytarzu. — Spojrzała na nas łagodniej. — Chodźcie za mną.
Wielka Sala była naprawdę ogromna. Pierwsze, co zdążyłam zauważyć, to piękne sklepienie, które zdawało się nie mieć końca. Widok ten był naprawdę niesamowity. W domu zdążyłam poczytać o tym suficie trochę informacji. Tak naprawdę był on dopracowany za pomocą magii potężnych czarodziei.
W sali znajdowało się pięć długich stołów. Przy czterech siedzieli uczniowie, natomiast na większym podium można było zauważyć grono nauczycieli. Wszyscy wpatrywali się w nasze twarze. Byłam trochę zażenowana tym zjawiskiem. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi. Teraz jednak miałam wrażenie, że wszystkie spojrzenia spoczywają na mnie.  
Razem z profesor McGonagall podeszliśmy aż do stołu nauczycielskiego. Po chwili przed nami postawiła stołek i tiarę — rzeczy, które miała ze sobą już przed wejściem do Wielkiej Sali. Po raz kolejny powtórzyła słowa wypowiedziane do nas parę minut wcześniej, po czym zaczęła wyczytywać imiona i nazwiska nowych uczniów.
W tym momencie byłam okropnie zdenerwowana. Bardzo chciałam trafić do domu, w którym będę czuła się dobrze. Pragnęłam spotkać ludzi, z którymi będę mogła porozmawiać o wszystkich zmartwieniach, a co najważniejsze nie chciałam już z nikim konkurować o wyższe oceny. W mojej poprzedniej szkole jedna dziewczyna ciągle chciała być ode mnie lepsza w nauce. Mimo że co roku miałam wyższą średnią od niej, ona wciąż była nieugięta. Przy tym robiła mi wiele przykrości, mówiła o mnie źle przy swoich koleżankach, próbowała również odwrócić wszystkich przeciwko mnie. Nie potrafiłam sobie poradzić z plotkami, które były rozpowszechniane na mój temat. Niektóre były naprawdę wstrętne. Byłam w szoku, że takie coś mogła wymyślić jedenastoletnia dziewczynka.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos pani profesor, która wreszcie wyczytała moje imię.
— Panna Granger Hermiona. — Wyjrzała zza okularów, które lekko zjechały z jej nosa.
Odetchnęłam i ruszyłam w stronę stołka. Usłyszałam cichy głos, gdy tylko stara tiara znalazła się na mojej głowie. Przez parę minut opisywała moje cechy charakteru oraz fakt, jak dobrze uczyłam się w szkole dla mugoli — zwykłych, nie magicznych ludzi. Po chwili jednak stwierdziła, że mam w sobie więcej odwagi i gdy tylko nadarzała się okazja, potrafiłam pomóc innym. Wiedziała doskonale gdzie mnie przydzielić. Na cały głos krzyknęła „GRYFFINDOR!”.
Uśmiechnęłam się szeroko. Właśnie tam chciałam trafić! Wszyscy znajdujący się przy stole tego domu zaczęli wiwatować i głośno klaskać. Niektórzy starsi uczniowie nawet przywitali się ze mną, oferując pomoc w razie jakichkolwiek problemów. Poczułam się wspaniale. W tamtym momencie moja tęsknota za domem była niemalże niewidoczna.
Następnym uczniem, który został wyczytany, był… Harry Potter. Poznałam go od razu. To on siedział w jednym z przedziałów z tym drugim chłopcem o rudych włosach. Na jednym siedzeniu mieli górę pełną słodyczy. Próbowali też eksperymentować czarami na bardzo starym szczurze.
Harry był ciemnowłosym chłopcem. Miał grzywkę zakrywającą całe czoło. Na nosie miał osadzone okrągłe okulary, które raz po raz poprawiał ręką. Jego ruchy były dość niezdarne, pewnie dlatego, że większość szeptała na jego temat. Nie można się temu dziwić. W końcu to on, jako niemowlę, odniósł zwycięstwo nad Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Przydzielenie tego chłopca musiało być naprawdę trudne. Tiara szeptała mu do ucha dłużej niż mi. Po wyrazie twarzy Harry’ego stwierdziłam, że on sam nie był zadowolony z tego, gdzie tiara chciała go przydzielić. Zdawało mi się nawet, że sam zaczął z nią rozmawiać. Po chwili jednak tiara oznajmiła, że słynny Harry Potter został przydzielony do tego samego domu jak ja. Do Gryffindoru.
Kiedy reszta uczniów również została przydzielona do swoich domów (rudy chłopiec, który miał na imię Ron, siedział naprzeciwko mnie) ze swojego miejsca wstał dyrektor szkoły i przemówił. Przywitał nas w pierwszym roku szkolnym oraz przedstawił nam wychowawców domów, do których w razie potrzeby będziemy mogli się zwrócić. Ostrzegł nas również, że wejście do Zakazanego Lasu oraz na trzecie piętro jest surowo zabronione. Przez chwilę nawet zastanawiało mnie, dlaczego wejście tam było zakazane.
Po skończonym posiłku główny prefekt zaprowadził nas do naszego domu. Droga była dość skomplikowana przez ruszające się schody. Czasami niespodziewanie kierowały uczniów na kompletnie inne piętro. Posiadały również liczne pułapki. Samemu Nevillowi podwinęła się noga i utknęła między schodami. Na szczęście po paru minutach ogromnego wysiłku, udało nam się go wyciągnąć z opałów.
Wejście do naszego domu strzegł bardzo wielki obraz. Prefekt powiedział nam, że to portret Grubej Damy. Uchyli nam wyjścia jedynie wtedy, kiedy wypowiemy prawidłowe hasło. Każdemu z nas po chwili powiedział jak ono brzmiało. Miało ono obowiązywać w tym semestrze.
W środku całe wnętrze było wypełnione w szkarłatno — złotych barwach. W kominku już tlił się dla nas ciepły i przyjemny ogień. Miejsce było naprawdę przytulne. Po lewej stronie, tuż przy wyjściu, znajdowała się również tablica ogłoszeń. Przy kominku znajdowała się dość stara sofa i dwa fotele. Jeden w szczególności już sobie upatrzyłam; był on najbliżej paleniska. Naprzeciwko znajdowało się jeszcze okno, za którym rozpościerał się wspaniały widok.
Przetarłam oczy. Byłam tym dniem już naprawdę wykończona. Zdecydowanie tego dnia było za dużo wrażeń. Zauważyłam, że większość uczniów już udała się do swoich pokoi, dlatego zrobiłam również to samo. Gdy tylko weszłam, skierowałam się w stronę swojego kufra. Nie minęło parę chwil, aż udałam się w objęcia Morfeusza. Przed snem jeszcze raz spojrzałam przez okno, które znajdowało się po lewej stronie mojego łóżka. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy zobaczyłam stado sów, wracających z polowania. Nie mogłam już doczekać się następnego dnia, gdy wreszcie zacznę naukę. Byłam gotowa na wszystko.

Pierwszego dnia wstałam naprawdę wcześnie. Chciałam w ten sposób pokazać nauczycielom, że szanuję ich pracę. Tym samym pragnęłam również im udowodnić, że zasługuję na naukę w tej szkole. Czym prędzej uszykowałam się w łazience i założyłam swój schludny mundurek. Spakowałam również do torby najpotrzebniejsze podręczniki i gotowa do działania udałam się do Wielkiej Sali na śniadanie.
W pomieszczeniu było mało osób, pewnie dlatego, że większość jeszcze spała. Zbytnio się tym nie przejęłam. Nie chciałam spóźnić się pierwszego dnia na żadne zajęcia. Wstałam również wcześniej, byleby nie zgubić się w zamku.
Postanowiłam, że tego dnia wyślę też pierwszą sowę do rodziców, informując ich o bezpiecznym przybyciu do szkoły. W końcu nie zasłużyli na to, by zbyt długo się o mnie martwić.
Po skończonym śniadaniu wreszcie wybrałam się na pierwsze w moim życiu zajęcia związane z magią. Transmutacji nauczała opiekunka mojego domu. Po krótkiej rozmowie z nią przy wczorajszej kolacji stwierdziłam, że potrafi być sympatyczna. Miałam nadzieję, że przez lata nauki uda mi się nawiązać z nią wspólny język. Bardzo mi zależało, by mieć jak najlepsze stopnie w nauce.
Na pierwszej lekcji było paru spóźnialskich. Pani profesor starała się być zrozumiała, lecz zauważyłam, że łatwo było ją można wyprowadzić z równowagi. Podczas zajęć pokazała nam swoją magiczną transmutację w kota i z powrotem w nauczyciela. Byłam pełna podziwu, że takie rzeczy naprawdę istniały od wielu stuleci.
Pani McGonagall po krótkim pokazie wyznała nam, że najpierw będziemy obchodzili się z teorią, a potem z praktyką. Chciała w ten sposób nam pokazać, że transmutacja jest bardzo ważną, ale też trudną sztuką. Wielu uczniów miało odmienne zdanie na ten temat, jednak ja w pełni ją rozumiałam. Byliśmy w końcu w pierwszej klasie, nie wiedzieliśmy jak panować nad swoimi mocami.
Pozostali nauczyciele mieli podobne nastawienie. Tylko jeden chciał, byśmy od razu na starcie wiedzieli wszystko. Profesor Snape budził grozę wśród wielu uczniów w Hogwarcie. Na pierwszych zajęciach od razu wychwycił swoimi ciemnymi oczami Harry’ego, który skrzętnie zapisywał każde słowo nauczyciela. Zaczął wypytywać się chłopaka o różne ingrediencje. Po jego wyrazie twarzy zauważyłam, że on nic nie wie. Dlatego ja za każdym razem się zgłaszałam, by odpowiedzieć. Chciałam w ten sposób jakoś mu ulżyć.
Niestety profesor Snape chyba nie chciał moich odpowiedzi. Kiedy raz odpowiedziałam bez jego zgody, spojrzał na mnie ostro i powiedział niemiłym głosem, bym więcej nie odzywała się bez pytania. Stwierdził, że nikt nie lubi zarozumiałych osób. Byłam w szoku. Jeszcze nigdy w życiu żaden nauczyciel w taki sposób nie zwracał się do uczniów. W pewnej chwili zaczął nawet budzić we mnie respekt.

Większość zajęć z tym profesorem właśnie tak wyglądała. Każdy w klasie musiał być cicho. Przez pierwsze dwa tygodnie profesor nauczał nas jedynie teorii. Po tym czasie postanowił zrobić nam sprawdzian praktyczny. Stwierdził, że wiedza teoretyczna pomoże nam zrobić jeden prosty aczkolwiek dobry eliksir. Większości z nas udało się zdać. Neville miał spore problemy tylko ze względu na to, że profesor Snape bardzo go przerażał. Śmiałam twierdzić, że bardziej niż jego własna babcia.
Z rodzicami korespondowałam bardzo często. Byli bardzo ciekawi jak wyglądała nauka w szkole czarodziejskiej. Starałam się im wszystko opisać jak najdokładniej, nie pomijając żadnego szczegółu. Wiele razy w odpowiedziach wspominali, że są ze mnie ogromnie dumni i cieszą się, że nawet w takiej szkole mam najlepsze wyniki z całej grupy.
Jednak mimo dobrych stopni brakowało mi zwykłego kontaktu z rówieśnikami. Mało kto ze mną rozmawiał. Każdy był zdenerwowany na mnie z powodu dobrych ocen. Po paru tygodniach zdałam sobie sprawę, że słowa profesora od eliksirów były prawdziwe. Nikt nie lubił zarozumiałych osób. Było mi z tego powodu naprawdę przykro. Znalazłam się w domu, o którym marzyłam, ale za to nikt nie chciał się ze mną zadawać. Jedynie czasami Neville ze mną gawędził, ale zauważyłam, że czasem robił to po prostu z grzeczności.
Pewnego popołudnia usłyszałam jak Ron mnie przedrzeźniał, kiedy na kolejnej lekcji Zaklęć udało mi się za pierwszym razem wykonać poprawnie zadanie. Wtedy emocje wzięły górę. Miałam już tego wszystkiego dość. Czułam się kompletnie wyobcowana. Pragnęłam mieć jak najlepsze stopnie i nie rozumiałam, co mogło być w tym takiego złego.
Cały dzień spędziłam w łazience, płacząc. Pamiętam, że był to jeden z wyjątkowych dni w Hogwarcie. Nazywali ten dzień Nocą Duchów. Trochę czytałam o tej uroczystości. Jednak mimo wszystko nie miałam ochoty, by w niej uczestniczyć. Czułam się naprawdę źle z myślą, że nikt tak naprawdę mnie nie lubił.
Tego dnia jednak wszystko się zmieniło jak za pomocą czarodziejskiej różdżki. Tego wieczoru Ron oraz Harry uratowali mnie z opresji. Okazało się, że ktoś wpuścił trolla do szkoły. Pech chciał, że wszedł do łazienki, w której się znajdowałam. Uciekałam przed nim z kabiny do kabiny, które niszczył jednym zamaszystym ruchem. Byłam wtedy przerażona. Zdawałam sobie sprawę z tego, że chciał mnie skrzywdzić.
Aż w pewnym momencie do pomieszczenia wpadli moi rówieśnicy. Harry oraz Ron uratowali mi życie, obezwładniając i ogłuszając trolla jego własną maczugą. To było naprawdę wspaniałe! Gdyby nie oni na pewno nie skończyłabym na zwykłej wizycie w Skrzydle Szpitalnym.
Od tamtego momentu nasze stosunki się ociepliły. Śmiem twierdzić, że się nawet zaprzyjaźniliśmy. Cieszyłam się ogromnie z tego powodu. Kiedy lepiej udało mi się poznać tę dwójkę Gryfonów w duchu stwierdziłam, że nie są aż tacy źli. Bardzo szybko odnalazłam z nimi wspólny język. Po raz pierwszy od dawna czułam, że wreszcie mogę mieć prawdziwych przyjaciół. Byłam przeszczęśliwa.
Mamy nadzieję, że seria tych postów się Wam spodoba! 
Wkrótce druga połowa pierwszej części.   

7 komentarzy:

  1. Hej, mama pytanie odnośnie akcji #MagiczneSmakołyki. Otóż nie zdążyłam skomentować jednej miniaturki i wchodzę sobie na stronę dzisiaj i patrzę, a tutaj odmowa dostępu. Co w takim przypadku mam zrobić? Pozostałe trzy teksty są ładnie skomentowane. Mogę uznać, że podołałam zadaniu? :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blog już dziś będzie dostępny. Autorka wprowadza pewne zmiany, ale będziesz miała czas skomentować resztę :) Właśnie w zgłoszeniach do akcji oficjalnie otrzymaliście przydziały opowiadań/miniaturek do skomentowania.
      Pozdrawiam
      Arcanum

      Usuń
    2. Super, bo już się przestraszyłam :) W takim razie czekam z niecierpliwością i jednocześnie mam nadzieję na więcej zgłoszeń, bo będę chciała dalej grać! :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Napisać tak długi tekst z perspektywy pierwszoroczniaka i to jeszcze napisać go dobrze - szacun :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo przyjemnie się czytało i z chęcią przeczytam kolejne części, jak się już pojawiają. Chociaż mam wrażenie, że warto by było poszczególne części odznaczyć jakąś datą - w sensie, żeby naprawdę wyglądało to wszystko jak urywki z dziennika. Myślę też, że będzie też łatwiej to pisać - zmieścić się w paru linijkach, gdzie może nie zostanie wszystko opisane, ale bardziej... żywo? Na przykład po wydarzeniach wzbudzających szczególne emocje. Widziałabym na przykład wpis przed Nocą Duchów, gdzie byłoby trochę smutku, ale i uporu, że Hemriona nikogo nie potrzebuje i sama sobie poradzi, jeśli inni nie chcą z nią rozmawiać. I zaraz drugi po Nocy Duchów, gdzie może nieśmiało pisze, że całkiem lubi tych dwóch chłopców i może nie jest tak źle mieć przyjaciół. Wszystko okraszone chęcią nauki i zdobycia jak najwięcej wiedzy.

    Ach! I życzę powodzenia na maturze! :)

    Pozdrawiam,
    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się w drugiej części tak właśnie zrobić. :)
      Cieszę się, że się podobało i że nie zawiodłam. :)
      Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za rady!
      Ana

      Usuń