Akuku, moi drodzy!
Całkiem dawno mnie tu nie było
— patrzę na nasze posty i ostatni, który opublikowałam, to tablica ogłoszeń z
24 listopada. Kurczę, od tamtego momentu minął już prawie miesiąc, a ja mam
wrażenie, że to było zaledwie kilka dni temu. Szybko proszę mi opowiadać, jak
minął Wam grudzień! Mam nadzieję, że zasypiecie mnie pod tym postem
komentarzami, w których pojawią się informacje, co tam robiliście w tym
miesiącu. Naprawdę bardzo na to liczę! ;)
Jeśli ktoś jest ciekawy jak mi
minął grudzień to już pędzę z wyjaśnieniem co robiłam — z tego miesiąca jedyne
co pamiętam to zakupy co drugi dzień. Naprawdę, w tym roku stałam się strasznie
ambitnym świętym Mikołajem i chciałabym obdarować prezentami wszystkich
(łącznie z sąsiadem z piętra niżej — ale on zasłużył na rózgę). Wczoraj
dokupiłam wszystkie rzeczy potrzebne do zapakowania upominków i już w piątek
wreszcie się za to wezmę! Ostatni weekend spędziłam w Krakowie; przez to nie
byłam na naszym wieczorku potterowskim, ale mam nadzieję, że i beze mnie
świetnie się bawiłyście! ;) Muszę przyznać, że to właśnie tam poczułam, że
nadchodzą święta. Polecam każdemu taki wypad!
Dzisiaj przybyłam do Was z
wywiadem z Anią; zwyciężczynią konkursu na miniaturkę miesiąca #12! Jej praca
zdobyła serce zarówno Wasze, jak i naszego jury. Mam nadzieję, że wywiad
przeczytacie z przyjemnością i zostawicie jakiś krótki komentarz — na zachętę
nie tylko dla nas, ale też autorki „Meteoropatii”!
Tymczasem ja zmykam na zajęcia
— przypominam Wam tylko jeszcze o Świeżakach, które wciąż czekają z nadzieją na
Wasze głosy! Nie zawiedźcie nas, bardzo proszę.
KG:
Cześć, Aniu! Z tej strony M. i Arcanum, i dzisiaj to właśnie my mamy
przyjemność przeprowadzić z Tobą wywiad! Na początku, zanim zaczniemy,
chciałybyśmy podziękować Ci, że zgodziłaś się poświęcić trochę swojego czasu na
(nie)długą rozmowę. Jesteś gotowa, możemy zaczynać? :)
Anna: Witajcie, oczywiście, że
jestem gotowa. Możemy zaczynać. ;)
KG:
Super! Zaczniemy od konkursu, a przede wszystkim od Twojej pracy konkursowej.
Spodziewałaś się, że tak spodoba się czytelnikom? Czy pomysł na nią szybko
wpadł Ci do głowy czy też musiałaś nad nim długo rozmyślać?
Anna: Zacznijmy od pomysłu. Na
początku musiałam przesłuchać piosenkę i zrozumieć, o czym jest jej tekst.
Pomysł po dwóch przesłuchaniach właściwie sam zakwitł w mojej głowie — myślałam
o tym, co Hermiona musiała przejść w czasie wojny; wtedy też na pierwszy plan
wysunął się wątek jej związku z Ronem, który właściwie narodził się w tym
czasie. A czy się spodziewałam, że tak się spodoba? Niekoniecznie, gdyż brałam
poprawkę na to, że niektórzy nawet nie chcą słyszeć o Romione, ale ja rzadko
piszę pod publikę, więc ten fakt mnie nie powstrzymał. Na pewno nie
spodziewałam się, że „Meteoropatia” wygra.
KG:
A jednak — okazało się, że to właśnie Twoja praca zdobyła serce większości
czytelników, i co istotne w tej edycji — serce naszego jury! Jeśli już mowa o
konkursach; często bierzesz udział w podobnych przedsięwzięciach czy to raczej
pojedyncze uczestnictwo?
Anna: Dawno temu, kiedy jeszcze
przeceniałam swoje zdolności pisarskie, wzięłam udział w paru konkursach.
Miałam długą przerwę w pisaniu pod konkurs, a decyzja o tym, że akurat wezmę
udział w tym organizowanym przez Katalog Granger, była dość spontaniczna. Ostatecznie
napisałam miniaturkę głównie dzięki grypie. Zapewne gdyby nie choroba i
przymusowy pobyt w domu nie znalazłabym czasu lub przegapiłabym termin
wysyłania prac.
KG:
Mimo okoliczności cieszymy się, że napisałaś pracę konkursową, bo jak widać
zdecydowanie się opłacało. Czytając Twoją miniaturkę, byłam zaskoczona, że to
Romione, bo wiem, że piszesz opowiadania Dramione, które obecnie cieszą się
dużą popularnością. Jak już o tym mowa, jak się czujesz, wiedząc, że Twoje
historie mają tylu fanów i czytelników?
Anna: Jestem bardzo zaskoczona
tym faktem. Pierwszy szok przeżyłam, gdy ludzie zaczęli polecać moje
opowiadania. To zaczęło się mniej więcej po paru pierwszych rozdziałach
„Esencji Cierpienia”. Co czuję dokładniej? To jest mieszanka potężnej porcji
dumy i szczęścia, a także kapki niezrozumienia. Nigdy nie sądziłam, że będę
mieć, a przynajmniej moje prace, fanów. Owszem, marzyłam o tym, ale w sumie
nigdy nie sądziłam, że chociaż uda się mi zdobyć tego namiastkę. Kto wie, może
kiedyś będę podbijać grono większe niż to skupione na Dramione?
KG:
Cała nasza załoga bardzo, ale to bardzo, Ci tego życzy! Potrafisz stworzyć
piękne, wzruszające historie, wzbogacając je w niesamowite opisy i całe pokłady
uczuć, więc nic dziwnego, że tyle osób uwielbia Twoje opowiadanie. Opowiedz nam
— kiedy właściwie zaczęła się twoja historia z tą pasją, z pisaniem?
Anna: Żeby nie skłamać, to
pierwsze opowiadania pisałam w czasach, kiedy chodziłam do podstawówki.
Zafascynowana „Mustangiem z Dzikiej Doliny” wymyślałam historię o koniach (i
nie były to fanfiction). To były prace w formie książeczek z ilustracjami.
Przez lata gdzieś tam bazgrałam swoim paskudnym pismem w zeszytach, a te chowałam
na dnie szuflad, żeby czasem nikt ich nie znalazł. Regularnie pisać zaczęłam na
studiach, ale też robiłam to głównie dla siebie. Ba, wstydzę się tamtych
„powieści”. Publikuję swoje twory dopiero od dwóch lat, na początku na blogu, a
później na wattpadzie. Dopiero konfrontacja z czytelnikiem nauczyła mnie
skromności, a także tego, że trzeba się bardziej wysilić, żeby nazwać tekst
„przeciętnym”, już nie wspominając o „dobrym”.
KG:
To prawda, trzeba się przyłożyć, aby napisać coś wartościowego. Widać, że miałaś
bardzo wiele doświadczeń związanych z pisaniem. Zastanawia mnie, skąd czerpiesz
pomysły na opowiadania? Czy coś konkretnego Cię inspiruje? Zauważyłam także, że
starasz się publikować dość regularnie. Czyżbyś nie miała wielkich problemów z
weną? Czy w ogóle w Twoim słowniku istnieje pojęcie weny?
Anna: Pomysły czasem same
wpadają do głowy. Nierzadko, o ile pamiętam, inspiruję się snem — mam nawet
całą listę „do napisania”, którą tworzę właśnie po przebudzeniu, pamiętając
senne marzenie. Może czasem zasugeruje mi coś jakiś film, książka? Zazwyczaj
rozwój sytuacji zależy od prostych pytań np. „jak powinien postąpić bohater?”.
A wena? Raczej nie. U mnie działa to na zasadzie: albo mam dobry dzień i mi się
chce; albo mam lenia i wolę robić rzeczy niewymagające myślenia. Nie raz
zmuszam się do napisania szkicu, sceny, ale jeśli moje myśli błądzą wszędzie,
tylko nie przy tekście, to jaki to ma sens? Więc są tylko chęci i to, czy
jestem w stanie się skupić. Może dla niektórych właśnie to jest definicją weny?
KG:
Inspiracja snem to coś, co znam bardzo dobrze, bo w wielu sytuacjach mam
możliwość z tego korzystać. Każdy z nas ma swój sposób na pisanie, ale jak
widać po popularności Twoich opowiadań, ten który stosujesz, spisuje się
całkiem nieźle. Jestem ciekawa, czy pisząc opowiadanie starasz się pomijać
wszechobecne schematy czy wręcz przeciwnie — podążasz za nimi krok w krok?
Anna: Staram się omijać
niektóre schematy, aczkolwiek dobrze poprowadzony schemat nie jest zły. Ogólnie
ciężko stworzyć coś nieschematycznego, kiedy właściwie całe ludzkie życie
opiera się na schematach. Ważne, żeby w opowiadaniu pojawiło się coś, co będzie
je odróżniać od innych. Uważam także, że na co byśmy nie wpadli „odkrywczego” i
„nowatorskiego” to jest 99% pewności, że ktoś już wcześniej o tym pomyślał.
Jakby nie patrzeć „Zapisani Sobie” oraz „Esencja Cierpienia” w trzonie fabuły
mają schemat. „Zapisani sobie”? Wracają do Hogwartu, nie lubią się, zostają
zmuszeni by spędzać ze sobą czas, zakochują się w sobie, pokonują przeciwności
losu. Czyż nie brzmi znajomo? Czyż nie brzmi jak połowa Dramione w czasach
szkolnych? A „Esencja Cierpiania”? Opiera się na schemacie większości opowiadań
o porwaniach.
KG:
Dokładnie! Obecnie ciężko jest napisać coś na tyle oryginalnego, by wybić się,
gdy wciąż powstają nowe opowiadania, w szczególności te z pairingiem dramione.
Jeśli już mowa o schematach — zaczynając pisać historię, masz już plan na
całość, czy działasz na spontana? Masz zaplanowane wszystko od pierwszej litery
do ostatniej kropki?
Anna: To zależy. Czasem planuję
i faktycznie trzymam się planu, a czasem mi to... nie wychodzi. „Esencję
Cierpienia” pisałam mając tylko początek i koniec, resztę wymyślałam na
bieżąco. W „Zapisanych Sobie” właściwie mniej więcej wiedziałam, jak powinno
się to wszystko potoczyć — opierałam się na paru najważniejszych scenach. „Ach!
Ta Szkolna Miłość!” planowałam od początku do końca, miałam przygotowany cały
szkic — zmieniłam parę szczegółów i zakończenie. Mam wrażenie, że nie da się
opowieści zaplanować i nie zboczyć gdzieś po drodze, gdyż czasem właśnie w
trakcie możemy uznać, że jednak mamy lepsze rozwiązanie.
Jeśli zaś chodzi o miniaturki —
zawsze jest to spontan. ;)
KG:
A zarówno w czytaniu opowiadań, jak i w pisaniu swoich historii, jakie
preferujesz zakończenia — te szczęśliwie czy raczej smutne?
Anna: Preferuję zakończenia
pasujące, będące dopełnieniem całej historii, takie po których widać, że autor
nie napisał ich „na odwal się”. Czy są one szczęśliwe, czy też smutne ma
mniejsze znaczenie. Nie będę spoilerować, ale jeśli ktoś wie, o co chodzi, to
uwielbiam film „Zanim się pojawiłeś” właśnie za zakończenie — bo pasowało.
Lubię też, gdy zakończenie jest „rzeczywiste” — nie jest naciągane na siłę.
Dobrze, jeśli niesie ze sobą też jakąś naukę.
KG:
Masz rację w stu procentach. Zakończenie powinno być przede wszystkim realne i
oddające to, co autor chciał przekazać. Często bywa tak, że po namowie
czytelników autor zmienia jakieś szczegóły swojej fabuły. Czy Tobie zdarzyła
się taka sytuacja? Uważasz, że autor powinien się trzymać założonego planu, czy
czasem może sobie pozwolić na małe wariacje?
Anna: Jeśli o mnie chodzi, nie
ulegam presji tłumu. Zdarzyło mi się raz zainspirować reakcjami czytelników,
ale to dlatego, że naprawdę spodobał mi się ten pomysł i bardzo pasował do
fabuły. Uważam, że póki autor zachowuje swój styl, to nic nie stoi na
przeszkodzie, żeby pozwolił sobie na małe odstępstwa od planu. Oby to tylko nie
była całkowita zmiana koncepcji, bo to on ma pisać historię, a nie jego fani.
Przecież właśnie dla jego pomysłów sięgają po tę konkretną pracę.
KG:
Całkowita racja! Zostając nadal przy temacie blogowania chciałam zapytać jakie
zalety, a jakie wady ma dla Ciebie ten blogowy świat? Co najbardziej Ci się
podoba w blogowaniu, a co najmniej?
Anna: Mówiąc o blogowym
świecie, będę się odnosić i do wattpada, i do bloggera. Zacznijmy od zalet tego
świata. Po pierwsze można liczyć na odzew czytelników, ich ocenę, komentarze,
wskazanie błędów. Jako autorzy możemy się wiele nauczyć, czytelnicy zaś mogą
przebierać w opowiadaniach i trwonić swój czas na czytanie — co najlepsze — za
darmo i w każdym miejscu, jeśli tylko jesteśmy gotowi używać urządzeń
mobilnych. Najważniejszą zaś wadą, która pierwsza przychodzi mi na myśl, gdy
myślę o blogach, to: hejt. Skąd się to bierze? Z anonimowości i przekonania, że
wyśmiewanie kogoś przez internet nie jest tak krzywdzące, jak wyśmiewanie go w
realnym życiu. Poza tym pewnie niektórzy chcą zabłysnąć zachęceni
pseudo-recenzowniami, mającymi za cel „walkę ze słabymi opkami”. Według mnie
nie tędy droga. Jednakże jest to temat rzeka, o którym można dyskutować
godzinami.
KG:
Zgadzam się z Tobą, obecny blogowy świat, głównie za sprawą Wattpada, nie jest
uznawany za zbyt pozytywne zjawisko, ale ja jako zwolenniczka blogspota cieszę
się, że mam okazję publikować swoje opowiadania i mam kilku wiernych
czytelników, którzy je komentują. Jak już mowa o czytelnikach i autorach
publikujących swoje opowiadania/tłumaczenia, czy odkąd wkręciłaś się w pisanie,
poznałaś jakieś wartościowe osoby, z którymi utrzymujesz stały kontakt? Może
zawarłaś jakieś bliższe znajomości?
Anna: Jest parę takich osób, i
wśród czytelników, i wśród autorów. Nie należę do osób, które przesiadują,
pisząc wiadomości na facebooku, ale zdarza mi się wymienić parę słów. Prywatnie
jeszcze nigdy się z nikim nie spotkałam, ale kto wie? Może jeśli skuszę się na
jakiś konwent, to okazja się znajdzie?
KG:
Warto zawsze szukać okazji, a nuż widelec uda się którąś z internetowych
znajomości przerodzić w prawdziwą przyjaźń! A starasz się nawiązywać kontakt ze
swoimi czytelnikami pod poszczególnymi rozdziałami? Prowadzisz jakieś dyskusje,
odpisujesz na komentarze, czy raczej trzymasz się na dystans?
Anna: Odpisuję na komentarze,
prowadzę dyskusje (o ile mają sens). Wynika to głównie z tego, że sama nie
lubię, jak mnie autor olewa. Oczywiście, jeśli widzę komentarz jednowyrazowy
typu: „Cudownie!”, raczej nie trudzę się, żeby odpisać. Jeśli ktoś się
napracował nad komentarzem, a ja nie bardzo mam się do czego odnieść, bo właściwie
nie mam nic do dodania, nie wiem, co mogłabym napisać, to zawsze odpiszę
przynajmniej zwykłe „dziękuję”. Czasem zdarza mi się zapominać o tym, żeby
odpowiedzieć na zapytanie lub jakąś myśl, bo na przykład w pierwszej chwili nie
miałam czasu. Myślę, że kontakt z czytelnikami, jeśli działamy w internecie i
mamy do tego narzędzia, jest ważny.
KG:
Myślę, że taka wymiana komentarzy z tymi „prawdziwymi” czytelnikami jest
wyrazem szacunku do nich i jakimś sposobem podziękowania za to, że poświęcili
trochę czasu, aby naskrobać komentarz pod danym rozdziałem. A jeśli mowa o
czytelnikach, jesteśmy ciekawe, czy czytasz opowiadania swoich czytelników? Czy
także starasz się je komentować? Przy okazji nasuwa się pytanie o Twoje
ulubione opowiadania. Dlaczego akurat je lubisz i co Ci się w nich podoba?
Anna: Ja ogólnie mało czytam,
ale czasem zdarza mi się zaglądnąć tu i tam. Staram się wtedy zostawić po sobie
jakiś ślad, jakąś poradę, pochwałę. Mam parę ulubionych opowiadań, a to, co
mnie do nich przyciąga, można nazwać „lekkością pióra”. Opowiadanie, na które
się zdecyduje, musi samo się czytać. Czytam dla rozluźnienia, filmy zaś
oglądam, żeby zastanowić się nad czymś głębiej.
KG:
A masz jakąś perełkę wśród tych opowiadań, które czytałaś, do których mogłabyś
wracać non stop? ;)
Anna: Nie wracam do opowiadań.
Wystarczy mi, jak przeczytam raz. Pojęcie „perełki” też jest trochę
nieodpowiednie, gdyż ja „perełkami” nazywam raczej twórczość na poziomie
Stephena Kinga, a z czymś takim jeszcze się nie spotkałam ani na wattpadzie,
ani na bloggerze. Moim ulubionym opowiadaniem, które pojawiło się na blogu,
jest „Naucz mnie latać” właśnie za tą lekkość i humor. No i było bardzo długie,
więc pewnie tym zapadło mi w pamięć.
KG:
„Naucz mnie latać” jest bardzo znanym nam opowiadaniem, więc i nam zapadło w
pamięć! Może teraz przejdźmy do pytań związanych z Tobą. Jaka jesteś na co
dzień? Czym się zajmujesz poza pisaniem?
Anna: Och, można powiedzieć, że
prywatnie jestem osobą z wyjątkowo trudnym charakterem oraz strasznymi humorkami.
Dodatkowo jestem uparta jak osioł, ale to chyba można nazwać ambicją. Bez obaw
— mam parę dobrych cech. Podobno jestem dobrą nauczycielką, cechuje mnie
pomysłowość, poczucie humoru, a także dobry gust muzyczny. Z tego ostatniego
jestem bardzo dumna. Zawodowo zajmuję się kosmetologią — głównie „robię”
paznokcie oraz zabiegi w obrębie twarzy. Nie wiem, czemu wpadł mi do głowy
pomysł, że nadaję się do pracy z klientkami, jednakże daję radę. :D Ostatnio
zrobiłam także kurs instruktora fitnessu i mam nadzieję na to, iż od stycznia
uda mi się znaleźć więcej czasu na zastępstwa i może jakieś stałe godziny. :)
KG:
Każdy z nas ma w sobie taką mieszankę cech, ale fajnie, że jesteś aktywna i jak
widać nie lubisz nudy. Dobrze także, że dajesz sobie radę w pracy. Grunt to
pozytywne myślenie! A czy masz jakieś wyjątkowe hobby? Pomijając oczywiście
pisanie.
Anna: Jeśli wyjątkowym hobby
można nazwać terrarystykę, to mam. Hobby to objawia się posiadaniem przeze mnie
samicy legwana zielonego oraz dwóch samic agamy brodatej. Jaszczurkami zajmuję
się od przeszło sześciu lat. Skąd to się wzięło? Nie wiem.
KG:
O kurczę, muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiej informacji! To
naprawdę bardzo ciekawe — jak stałaś się posiadaczką jaszczurek? Prezent od
kogoś czy sama zdecydowałaś się na taki krok?
Anna: Leonarda, legwan zielony,
została mi podarowana przez ojca, ale już wcześniej kupiłam i przygotowałam
wszystkie potrzebne do hodowli rzeczy. Ogólnie podobały mi się te zwierzęta i
znajomy rodziców posiadał taką jaszczurkę, ponadto zakładałam, że raczej
takiego „bydlaka” kot mi nie zje. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak
skomplikowałam sobie tym życie. Leonarda przyjechała do mnie z Czech w pudełku
wielkości tych do sałatek, a dzisiaj ma 130 centymetrów długości i mieszka w
terrarium wysokim na dwa metry, szerokim na półtora i głębokim na
siedemdziesiąt centymetrów. Trochę zajmuje miejsca. Pierwsza agama zaś była
prezentem walentynkowym od mojego obecnego narzeczonego.
Koleżankę dla agamy dokupiłam
już sama, żeby się im nie nudziło, a ja dzięki temu mogłam zaobserwować
zachowania „społeczne” tych zwierząt. To nawet ciekawe.
KG:
Chciałabym sama przekonać się jak takie zwierzęta się zachowują, bo naprawdę
mnie zaciekawiłaś tym tematem! ;) Zbaczając delikatnie z toru chciałabym
jeszcze zapytać o plany na przyszłość — wiążesz je z pisaniem? Gdzie i jak
widzisz się za kilka lat?
Anna: Pisać na pewno nie
przestanę, ale czy za kilka lat tworzenie historii będzie odgrywać w moim życiu
większą rolę? To niekoniecznie zależy ode mnie. Jeśli ktoś zechce wydać jakąś moją
powieść, to czemu nie iść tą drogą? Na pewno, jeśli chodzi o zawód, to
chciałabym zajmować się w równym stopniu dbaniem o urodę ludzi za pomocą
kosmetologii, jak i fitnessu. Świetnie byłoby połączyć te dwie dziedziny,
myślę, że jest to dość ciekawa ścieżka rozwoju. Może za parę lat otworzę coś
swojego? Co jest pewne — chciałabym być sama dla siebie szefem.
KG:
Jakiś czas temu zauważyłam na Twoim blogu wiadomość, że zamierzasz
przekształcić „Esencję cierpienia” w książkę, którą zamierzasz wysłać do wydawnictw.
Trzymamy kciuki, żeby Twoje marzenia z tym związane się spełniły! ;) Jestem
także przekonana, że determinacją i ambicją zdołasz osiągnąć zamierzone cele. A
jak już mowa o marzeniach, czy masz jeszcze jakieś, które chciałabyś, aby się
spełniły?
Anna: Mam cichą nadzieję, że
może jednak się uda, a jeśli nie — mam inne przyziemne i łatwiejsze do
spełnienia zachcianki. Zdaje się, że wszystkie moje najważniejsze marzenia
zostały wymienione w tej rozmowie. Mogę co najwyżej wspomnieć o marzeniu o
nieśmiertelności, bo nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie coś w przyszłości
ominąć.
KG:
Cóż, to marzenie wydaje się takie troszkę na wyrost, ale każdy ma prawo o tym
rozmyślać. Bo przecież z marzeń nikt nie rozlicza, prawda? Jednak tematem
naszego wywiadu jest głównie pisanie, dlatego wróćmy do tego wątku. Jesteśmy
ciekawe czy Twoja rodzina/znajomi wiedzą, że piszesz i czy Cię w tym wspierają?
Anna: Moja rodzina, narzeczony,
paru znajomych wiedzą, że piszę. Nawet niektóre moje klientki o tym wiedzą.
Osoby, które obserwują mnie na instagramie też mogły się domyślić. Czy mnie
wspierają? I tak i nie. Czy mnie wspierają? I tak i nie. Zależy jak rozumiemy
to pojęcie. Na pewno większość życzy mi, żeby to marzenie się spełniło. Mam
znajomego, któremu podrzucam niektóre opowiadania do recenzji i to właśnie jemu
zawdzięczam największy postęp. To on prawdopodobnie pomoże mi w przerabianiu
„Esencji Cierpienia”: wytknie głupie błędy, brak logiki, słabe fragmenty. Od
rodziców słyszę co jakiś czas: a kiedy wreszcie to wydasz? Mój narzeczony nie
jest typem książkofila, ale lubi słuchać o moich pomysłach i wraz ze mną
zacierał ręce przed "premierą" ostatniego rozdziału ATSM. W sumie
niewiele osób z mojego najbliższego otoczenia czytało moje twory, więc raczej
nie mają jak pomóc.
KG:
Ważne, że wspierają, nawet jeśli tylko słowem! Mówisz, że twój znajomy wspiera
cię recenzjami, z czym wiąże się moje pytanie — jak radzisz sobie z krytyką i
jak na nią reagujesz? Raczej ze spokojem?
Anna: Kiedyś reagowałam
emocjonalnie i bez zastanowienia, wciskając komuś swoje racje. Teraz się
zastanawiam, czy faktycznie mam słuszność. Ale jeśli mam być szczera, to dużo
zależy od mojego humoru. Znaczenie ma też to, kto jest osobą krytykującą.
Ogólnie najbardziej nie lubię, gdy ktoś wytyka mi „błędy”, których nie ma albo
robi z drobnostki straszny problem. Najgorzej jak podczas dyskusji ktoś wsadza
w moją „klawiaturę” słowa, których nie napisałam. Nie znoszę
recenzentów-nadinterpretatorów. Ogólnie rzadko spotykam się z krytyką ze strony
obcych ludzi, zazwyczaj jest to coś w stylu wskazania błędu. Nie mam z tym
większej styczności. Na znajomego się denerwuję, bo czasem nie rozumie mojej
wizji, która jest inna od jego wizji.
KG:
Nawiązując do tego tematu — co poradziłabyś początkującym autorom, którzy stawiają
pierwsze kroki w pisaniu/blogowaniu?
Anna: Po pierwsze powinni
przynajmniej jedno swoje dzieło opublikować, żeby zobaczyć, jak czytelnicy będą
reagować. Czytelnik jest najlepszym motywatorem do pisania, a także krytykiem i
doradcą. Po drugie, i chyba najważniejsze, a równocześnie najtrudniejsze
(widzę, jak jest w praktyce) — opowieść rozpoczęta musi się doczekać
zakończenia. Przeskakiwanie z opowiadania na opowiadanie i niekończenie w
rezultacie żadnego nie sprawi, że staniecie się lepszymi autorami. Co to za
autor, który nigdy nie ukończył „książki”? Czy on w ogóle wie, jak napisać
dobre zakończenie, jak rozwiązać poruszone wątki? Kolejną sugestią jest
zaprzyjaźnienie się z interpunkcją i ortografią, a przynajmniej poznanie
podstawowych zasad. Tym sposobem dochodzimy do betowania tekstów — można robić
to samemu, czemu nie? Ważne, żeby to robić. W czasie poprawiania najlepiej
czytać tekst na głos, żeby słyszeć, czy zdania brzmią naturalnie. Gwarantuję,
że łatwiej wychwycić błędy w taki sposób. Podczas poprawiania nie raz przyjdą
nam do głowy nowe wtrącenia, sposoby na poszerzenie opisu, lekką zmianę
dialogu, aby stał się ciekawszy. Ostatnia rada — po prostu piszcie. Gdy brakuje
mi tej tak zwanej „weny” — chęci, motywacji, czy czym ona dla was jest — piszę
nawet zwykły szkic, ale piszę cokolwiek. Nie zatrzymuję się w miejscu,
usprawiedliwiając się, bo wtedy chyba do dzisiaj pisałabym „Esencję
cierpienia”.
KG:
Dziękujemy za tę wyczerpującą wypowiedź! Twoje rady są bardzo dobre i wydają
się takie... oczywiste, ale zapewne żadna z nas w pierwszym odruchu nie
wymieniłaby ich aż tyle. Na zakończenie naszego wywiadu chciałabym zapytać, czy
masz ochotę powiedzieć coś swoim czytelnikom? Może ich pozdrowić?
Anna: Tyle chciałabym
powiedzieć, naobiecywać, ale nie będę tego robić, bo często trudno mi się z
obietnic wywiązać. Na pewno powiem, że postaram się zaglądnąć czasem na
wattpada i może coś zaktualizować. Zapewne byłoby nudno bez waszych komentarzy
i po pewnym czasie by mi ich zabrakło. Pozdrawiam wszystkie osoby, które mnie
kojarzą, a te, które nie mają pojęcia, kim jestem, zapraszam do lektury moich
opowieści. Mamy okres przedświąteczny, także nie może się też obyć bez życzeń.
Wesołych, rodzinnych świąt dla wszystkich, spełnienia marzeń, nawet tych
najbardziej szalonych, innym pisarzom życzę „weny” i sukcesów, a zapalonym
czytelnikom więcej opowieści do przeczytania. Katalogowi Granger dziękuję za
cierpliwość oraz działalność, w którą się angażują, dzięki takim osobom, jak
wy, ten blogowy świat wciąż żyje i się rozwija. ;)
KG:
Dziękujemy za miłe słowa i wywiad! Przy okazji życzymy powodzenia w pisaniu
nowych opowiadań/miniaturek, spełnienia marzeń i wesołych rodzinnych świąt! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz