Mały blondynek biegł przez peron z wielkim uśmiechem na twarzy, wyciągając przed siebie ręce. Miał śliczne, stalowe oczy i ostre rysy twarzy po ojcu. Pokonał ostatnie metry i rzucił się starszemu Malfoy'owi w ramiona.
- Tato! Jak fajnie jest w tym Hogwarcie! Mam nowych przyjaciół!
- To świetnie Scory! - Draco poczochrał synowi włosy. - Czemu nie napisałeś w liście do jakiego domu się dostałeś? Przez cały rok żyliśmy w niewiedzy! Jak mogłeś?! - Smok udał wielkie oburzenie.
- Chciałem wam zrobić niespodziankę.
- No nie... Tylko nie mów, ze jesteś u tych durnych Gryfonów...
- Draco!
Odwrócili się w stronę Hermiony, która patrzyła na nich ze zmarszczonymi brwiami, obejmując rękami swój wypukły, ciążowy brzuch.
- Sorka, kochanie...-Dracon zrobił skruszoną minkę i odwrócił się z powrotem do syna.-To do jakiego domu cię przyjęli?
- Jestem w Gryffindorze!
- Nie... - starszy blondyn załamał ręce i zawył przeciągle.
- Żartuję. - Scorpius poklepał ojca po plecach. - Jestem w Slytherinie.
- Teraz mi to mówisz?! A ja już zdążyłem się załamać! - Dracon popatrzył z wyrzutem na Scorego.
- Dobra, przestańcie. - Miona postanowiła uspokoić syna i męża. - Draco! Dlaczego się wydurniasz zamiast złożyć życzenia Scorpiusowi?Przecież ma dzisiaj urodziny!
- A no tak... - blondyn uderzył się dłonią w czoło.-No to chodźmy!
Krzyknął i chwycił swoją rodzinę za ręce. Po chwili rozległ się trzask towarzyszący teleportacji.
***
- Tato, gdzie my jesteśmy?- Zawsze powtarzałeś, że chciałbyś spędzić dzień w lesie z dala od cywilizacji.-Smok wzruszył ramionami.
- Dziękuję! - krzyknął chłopiec i pobiegł w stronę rozłożonego na środku polany koca.
Jego rodzice wolno podążyli za nim, trzymając się za ręce. Rozglądali się dookoła z zachwytem w oczach. Jak oni dawno nie byli gdzieś poza miastem... A tutaj jest tak pięknie...
Dookoła rósł las i otaczał ich jak zielona bariera, chroniąc przed zwykłymi, codziennymi problemami. W koronach drzew świergotały ptaki i co jakiś czas wiewiórka przeskakiwała z gałęzi na gałąź. Oglądali to wszystko, stojąc na małej łące pośród tej puszczy. Trawa sięgała im do połowy łydek, a gdzieniegdzie rosły kępkami lub samotnie kolorowe kwiaty. Większość z nich to były stokrotki, ale znajdowały się tam też różne kwitnące i nie kwitnące zioła. Miłym akcentem były latające dookoła pszczoły, które bzyczały wesoło.
- No chodźcie! - z rozmarzenia wyrwał ich głos pierworodnego, który już siedział na rozłożonym na trawie czerwonym kocu w złotą kratę.
- Mionuś... - jęknął Draco. - Musiałaś wziąć akurat ten koc?
- Tak. - odparła dumnie przyszła matka. - Skoro mam w domu dwóch Ślizgonów to chociaż niech niektóre rzeczy będą Gryfońskie.
- Ale ty jesteś uparta jak... - nie dokończył, bo został zgromiony wzrokiem swojej żony.
- Draco...
- Już siedzę cicho...
Usiedli obok syna, a Dracon wyciągnął różdżkę. Wypowiedział odpowiednią formułkę i przed nimi zmaterializował się śliczny, mały torcik. Był prostej budowy, ale za to pięknie przyozdobiony. Przekładany był cytrynowym kremem i polany perłowym lukrem, przez co bardzo ładnie się błyszczał. Na wierzchu było napisane: "Scorpius 12 lat",a po bokach były przyklejone srebrne perełki. Oczywiście było też dwanaście świeczek.
- Draco... Dlaczego świeczki są zielone?
- Bo nasz syn jest w Slytherinie? - Smok odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Dobra, trudno... - westchnęła i zapaliła obiekt kłótni. - No, Scory! Pomyśl życzenie i dmuchaj!
Mały Malfoy zamyślił się głęboko, a po chili uśmiech wypłynął na jego twarz. Nabrał dużo powietrza w płuca i zdmuchnął wszystkie świeczki. Wyprostował się i uśmiechnął promiennie.
- No to jemy! - Hermiona klasnęła w ręce i sięgnęła po wcześniej wyczarowany nóż.
Powoli, dokładnie zaczęła kroić ciasto na równiutkie kawałki. W pewnej chwili ręka jej zadrżała i zmarszczyła brwi. Jednak myśląc, że to tylko jednorazowy ból kroiła dalej. Sekundę później wypuściła nóż z ręki, który bezgłośnie upadł na koc i złapała się za brzuch. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie cierpienia.
- Miona, co ci jest? - zapytał niespokojnie Draco.
Herm spojrzała na niego oczami pełnymi łez i wyszeptała:
- Pomóż mi wstać...
Blondyn od razu poderwał się i podniósł żonę z ziemi.
- Co się dzieje, kochanie? - spytał ponownie, coraz bardziej się niepokojąc.
Popatrzyła na niego i z trudnością wychrypiała trzy słowa:
- Wody mi odeszły...
Draco nie wiedział dokładnie co to znaczy, ale miał jakieś ogólne pojęcie. Jego żona... Rodzi!!
Co on ma zrobić?! Próbować samemu odbierać poród?! Przenieść ją do Munga?! Zabrać stąd syna?! A może zemdleć?! Wybrał najrozsądniejszą opcję. Jego usta lekko sie rozchyliły, a oczy zaczęły wywracać na drugą stronę.
- Nie mdlej mi tu, kretynie!!!
Usłyszał wrzask małżonki i poczuł na policzku dobrze wymierzony, siarczysty policzek. Od razu oprzytomniał i spojrzał na nią trzeźwo.
- Co ja mam robić?! - krzyknął w panice.
- Zabierz mnie do Munga! - wydarła się przez łzy.
Jak ma cię tam zaprowadzić skoro jesteśmy w środku lasu?!
- Teleportuj nas!
Smok pacnął się dłonią w czoło. Objął Hermionę w pasie, a Scorpiusa złapał za rękę.
***
Pielęgniarka siedziała spokojnie popijając herbatę w dyżurce na oddziale porodowym. Od kilku godzin żadna czarownica nie zaczęła rodzić. Nagle usłyszała trzask teleportacji, a potem przerażony wrzask jakiegoś mężczyzny:- Pomocy!
Szybko podniosła się z wygodnego fotela i wybiegła z pokoiku. Na zewnątrz zobaczyła jakiegoś spanikowanego czarodzieja. To był chyba jakiś czystokrwisty arystokrata. Zaraz... To przecież młody Malfoy!
- O co chodzi? - zapytała.
- Moja żona! Pomocy! Rodzę! To znaczy: ona rodzi!
- Spokojnie. Zaraz się nią zajmiemy. - Powiedziała i zaprowadziła Hermionę do sali.
- Draco! - krzyknęła Herm, wyciągając rękę w jego stronę.
- Za chwilę będzie po wszystkim! Nie martw się! - odkrzyknął.
- Draco, boję się..."
***
Zatrzasnął z hukiem gruby album. Tyle lat minęło od tego pamiętnego pikniku... A czuł się, jakby to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj. Jednak to tylko złudzenie, bo minęło już czterdzieści pięć lat... Czterdzieści pięć lat szczęśliwego życia... Chociaż przez ostatnie pięć lat już nie takiego szczęśliwego...Teraz jego syn i córka mieli własne dzieci, dom, rodziny, a on został dziadkiem trójki brzdąców: Basila, Lucy i Cassie.
Spojrzał przez okno na słoneczne niebo początku lata. Kojarzyło mu się z czymś szczęśliwym i wymarzonym. Uśmiechnął się lekko do swoich wspomnień i teleportował z cichym trzaskiem.
***
Stał pośród traw i przepięknych kwiatów. Lekki wietrzyk targał jego siwymi włosami, a słońce rozgrzewało przyjemnie skórę i kości. Rzucił okiem na rosnąca dookoła ścianę drzew i odetchnął głęboko świeżym powietrzem. Podszedł kilka kroków i znalazł się w tym samym miejscu co czterdzieści pięć lat temu... Tyle, że zamiast czerwonego koca w złota kratę znajdował się tu nagrobek. Był na nim mały bukiecik polnych kwiatów, a na płycie wyryte były tylko daty narodzin i śmierci. Nic więcej. Jego usta wygięły się leciutko ku górze, a z kącika oka spłynęła jedna łza.Łza tęsknoty.
Tęsknoty za Hermioną Granger...