—
Harry,
wstań! Proszę cię! Remusie, Tonks, Fred... Neville! Ginny! Błagam
was, bez was nie dam sobie rady. Byliście moim fundamentem,
tworzyliście mnie. Wróćcie przyjaciele... Dlaczego daliście się
pokonać? Harry zawsze mówił, że mamy coś, czego Voldemort nie
zaznał, więc z nim wygramy... W takim razie, dlaczego leżycie
teraz na ziemi zimni, pozbawieni duszy?! Odpowiedzcie mi... Cała
nasza praca poszła na marne? Po tym, co przeszliśmy mam patrzeć na
trupy osób, które kochałam najbardziej? To niesprawiedliwe,
cholernie niesprawiedliwe. Straciłam rodziców, was a wojna się nie
skończyła. Będę tracić kolejnych, Śmierć nie odejdzie przez
tego potwora... Odezwijcie się, bądźcie ze mną... Umieram bez
was.
Nadleciały
kruki, zasiadły na ciałach poległych. Wydłubywały martwe oczy,
dziobały już gnijące mięso, w którym pełzały białe larwy. Z
lekko rozchylonych ust wydostawały się najohydniejsze robaki oraz
szmaragdowe węże. Rozrywały przyjaciół Hermiony na pojedyncze
części, a te przemieniały się w szary popiół. I kiedy całkiem
zniknęli, pozostawili po sobie tylko szatański śmiech Czarnego
Pana oraz jęki innych ofiar.
Spadła
z łóżka, krzycząc. Powtarzała sobie, iż to, co zobaczyła, było
tylko snem, koszmarem, do którego powinna być już przyzwyczajona.
Zacisnęła mocno powieki, starając się uspokoić, jednak w jej
głowie ponownie pojawiły się obrazy martwych, gnijących
przyjaciół. Uderzyła z nerów pięścią w ziemię, szybko się
podniosła, po czym pobiegła do łazienki. Pochyliła się nad muszą
klozetową, wyrzucając z siebie samą mętną żółć. Nie jadła
od kilku dni, nie potrafiła. Wszystko miało posmak popiołu oraz
piasku — dławiła się tym.
Rozejrzała
się po pomieszczeniu, jakby nigdy wcześniej w nim nie przebywała.
Hermionie wydawało się, iż straciła umiejętność rozróżniania
kolorów. Odcienie szarości przytłaczały dziewczynę, miała
wrażenie, że grała w słabej produkcji wyreżyserowanej przez
Boga.
Osunęła
się po ścianie i skuliła się w kącie, obejmując ramionami.
—
Wszystko
będzie dobrze... — powtarzała jak mantrę.
Chłód
sprytnie wślizgnął się pod luźną piżamę Hermiony, przez co
przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Kręciło jej się w głowie,
była spragniona i wyjątkowo głodna. Granger chciała znowu płakać,
ale nie mogła... Jęczała tylko jak silnie zranione zwierze,
czekające na rychły koniec. Przygryzła boleśnie rękę, nie chcąc
wydawać z siebie tak zawstydzających dźwięków, zaraz czując na
języku metaliczny posmak krwi. Potrzebowała ciepła, musiała z
kimś porozmawiać.
Kiedy
jestem załamana i moja dusza jest taka zmęczona
Kiedy
przychodzą kłopoty i moje serce zostaje obciążone
Wtedy
wciąż jestem i czekam tutaj w ciszy
Aż
przyjdziesz i usiądziesz ze mną na chwilę
—
Hermiono
jesteś tam? Wiem, że tak. Otwórz — poprosił Ron, pukając
lekko.
Nie
odezwała się, próbowała wstać. Ron... On ciągle tu był,
chciała go dotknąć. Nacisnęła klamkę, uchylając drzwi.
—
Wyglądasz
okropnie — skomentował, uśmiechając się delikatnie. — Znowu
nic nie jadłaś, prawda? Musisz jeść, Hermiono. Chodź, zrobię ci
coś, dobrze?
Milczała,
wpatrując się w błękitne oczy przyjaciela. On żył, dbał o
nią... Ron błyszczał w oczach czarownicy, jako jedyny posiadał
kolory. Jasne, rude włosy. Kochała je. Blada, piegowata cera.
Uwielbiała dotykać jego twarzy. Jasno-różowe, popękane usta.
Lubiła, kiedy całował ją czule w czoło na dobranoc.
Po
przegranej Harry'ego, wszyscy (którym udało się przeżyć) biorący
udział w Bitwie o Hogwart musieli się ukryć. Czarny Pan posiadał
władzę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Zawładnął nie
tylko Ministerstwom Magii oraz Hogwartem, ale także z powodzeniem
wprowadzał w życie plan przejęcia władzy nad całą Wielką
Brytanią.
Minęło
kilka miesięcy od przegranej bitwy, Hermiona codziennie od tamtego
czasu wyczytywała z Proroka Codziennego o kolejnych morderstwach i
zbyt często wśród nazwisk widziała swoich przyjaciół. Po pewnym
czasie przestała czytać gazety, przestała kontaktować się z
innymi. Pogrążyła się w bolesnej przeszłości, żyła śmiercią
Harry'ego oraz innych. Czuła, że umierała.
Ron
walczył dalej, on się nie poddał. Stracił przyjaciół, część
rodziny, lecz nie złamał różdżki. Stanął ramię w ramię z
Draconem, który nie wrócił do ojca, nie chciał być
śmierciożercą. Oboje zapomnieli o sprzeczkach z przeszłości,
zaufali sobie nawzajem, a w tamtej chwili byli najlepszym zespołem
do zadań specjalnych. Hermiona była dumna z Rona, jak i Malfoya,
dostrzegła ich cudowną przemianę. Brakowało jej tylko
Neville'a... Idealnie pasowałby do tej pary.
—
Nie
możesz się gryźć, nie jesteś psem. Chyba nie masz pcheł, co
nie? — zażartował, delikatnie całując ranę dziewczyny. —
Będę wpadał częściej, następnym razem postaram się zabrać
Draco. Jest uparty jak zawsze, ale przynajmniej zna się na rzeczy.
—
Ron...
— mruknęła, zaciskając dłoń na ramieniu przyjaciela.
—
Tak?
— Znaleźli się już w kuchni. Weasley pomógł usiąść
przyjaciółce, po czym wstawił wodę na herbatę.
—
Dziękuję
— jęknęła, powstrzymując się przed rozpłakaniem.
A
więc nie zabrakło mi łez, pomyślała.
—
Hermiono,
to ja ci dziękuję. Dzięki tobie mam powód, by dalej walczyć.
Tylko proszę, staraj się. Jeśli ty także odejdziesz, to spadnę...
Stracę skrzydła. Nie pozwól mi na to.
—
Jeśli
będziesz spadać, to tym razem ja cię złapię — szepnęła,
podchodząc do przyjaciela. Oparła czoło o jego tors, uśmiechając
się pod nosem. — Miałam koszmar.
—
Wyczułem
to, dlatego tu jestem. Przed snem myśl o miłych rzeczach —
poradził. Gładził kark Hermiony szorstkimi dłońmi.
—
W
takim razie będę myśleć o tobie.
Podnosisz
mnie, bym mogła stanąć na wyżynach
Podnosisz
mnie, bym przeszła po wzburzonym morzu
Jestem
silna, kiedy jestem w Twoich ramionach
Podnosisz
mnie, bym była kimś więcej niż potrafię być.
—
Któż
to nas odwiedził, patrz Weasley! — krzyknął Draco, uśmiechając
się do Hermiony. — Zapraszam, Granger. Toż to niespodzianka.
Słyszałem, że bardzo źle z tobą, a jednak... Wyglądasz tylko
jak Wieprzlej o poranku.
—
Widzę,
że zebrało ci się na żarty, fretko. Ogolę ci łeb, jak się nie
zamkniesz — powiedział poważnym tonem Ron, choć powstrzymywał
się przed wybuchnięciem śmiechem. — Hermiono, coś się stało?
Nikt cię nie śledził, byłaś ostrożna?
Weszła
do środka, zamykając za sobą drzwi. Znaleźli się w salonie.
Czarownica rozejrzała się po niewielkim, ciepłym mieszkaniu,
pachnącym imbirem. Dziewczyna żałowała, iż nie mogła zamieszkać
z chłopakami. Jednym z zarządzeń władzy podziemnej było, iż
każdy zajmował jedną kwaterę, chyba że pracował w zespole.
Trudniej było wyłapać partyzantów, kiedy każdy żył osobno.
Wprawdzie istniała Kwatera Główna, ale zmęczeni kilkudniową
walką czarodzieje, byli wysyłani do tajnych lokum.
— Tak,
byłam i nikt... Chciałam po prostu przyjść... — zamilkła na
chwilę, obserwując przyjaciół. — A tak naprawdę chce wrócić
do walki, Ron.
Weasley
przestał się uśmiechać, Hermiona dostrzegła strach w oczach
przyjaciela. Zacisnął dłonie w pięści, otwierając usta, które
po chwili zamknął.
—
Zawsze
przyda się pomoc, co nie Weasley? — odezwał się Malfoy, zerkając
na partnera. Dobrze wiedział, jakie ten będzie miał zdanie na ten
temat.
—
Tak,
ale nie od Hermiony — odrzekł spokojnie, przeczesując włosy
palcami. — Nie jesteś gotowa — zwrócił się do dziewczyny —
jeszcze tydzień temu ledwo stałaś... Jesteś za słaba.
—
Nie
prawda, wróciłam do siebie. Jadam i lepiej sypiam. Zaczęłam na
nowo ćwiczyć uroki i idzie mi naprawdę dobrze, Ron.
—
Ale...
—
Nie
mogę ciągle siedzieć w domu — warknęła, ale nie była zła. —
Oszaleje tam, rozumiesz? Zdechnę w tamtym domu i tyle ze mnie będzie
pożytku, a tak to mogę powstrzymać kilku śmierciożerców, przed
śmie...
—
Nie
mów tak! — przerwał jej, chwytając gwałtownie dziewczynę za
ramiona. — Nie możesz tak mówić Hermiono! Nie myśl o ciemności,
pogrzebach, swojej śmierci! Obiecałaś, że mnie złapiesz, w takim
razie pozwól mi wejść na szczyt... A wtedy ja tobie pomogę,
dobrze?
Kiwnęła
głową, obejmując Rona. Wyciągnęła rękę w stronę Draco, ale
ten się cofnął.
—
Oj
nie, moja droga, to nie dla mnie — po tych słowach opuścił
pokój, z uśmiechem, który nie schodził mu z ust.
—
Jutro
sprawdzę, jak sobie radzisz, a potem zabierzemy cię na misję...
Ron
był jej oparciem, był wiatrem na zbyt spokojnym morzu i sterem
podczas sztormu. Tonęła w swoim własnym smutku, dusiła się
wspomnieniami, ale on zawsze zdążał ze złapaniem jej. Wspinała
się z przyjacielem na szczyty, obdzierając przy tym kolana, lecz
każdą ranę potrafił uleczyć. Ocierał jej łzy, rozśmieszał,
choć sam cierpiał. Trzymał Hermioną w swoich ramionach, a ona
czuła się jak w domu, bo tym Ron właśnie pachniał... Woniał
pianką po goleniu ojca, truskawkami, podobnie jak jej matka oraz
Hogwartem. Czuła się przy Ronie bezpiecznie, cudownie, genialnie.
—
Obronię
cię, jeśli będzie trzeba.
—
Nie
pozwól mi zwariować.
—
Nie
zwariujesz.
Całując
ją w czoło, podarował skrzydła.
Nie
ma życia - nie ma życia bez jej głodu;
Każdy
niespokojne serce bije tak niedoskonale;
Ale
kiedy przychodzisz i jestem pełna podziwu,
Czasami
myślę, że dostrzegam wieczność.
Poślizgnęła
się na błocie, padła na ziemię, zdzierając przy tym wnętrze
dłoni. Zignorowała piekący ból, poderwała do góry, ruszając
przed siebie. Nikt nie przewidział tak obfitego deszczu. Może
anioły na rozkaz Boga rozerwały chmury, dając początek nowemu
Potopowi. Tyle brudu było na świecie, tak mało miłości, zbyt
wiele nienawiści i strachu. Cierpienie dominowało nad szczęściem
i spokojem, w końcu pozytywne uczucia znikną. Puf! I już ich nie
będzie.
Biegła
przez tłum ludzi, ciągle rzucając klątwy (nie koniecznie te
legalne, ale w tamtym czasie nikt już nie zwracał na to uwagi).
Sztuką było nietrafienie w swojego, gdyż wszyscy wyglądali tak
samo. Kolejny raz przeżywała bitwę o Hogwart, wszystko wyglądałoby
identycznie, gdyby nie zbawienny/przeklęty deszcz. Trupy, jęki,
śmierciożercy, przerażenie oraz determinacja.
Czuła
na sobie wzrok Rona, nie oddalał się dalej niż na pięć metrów.
Asekurował Hermionę, stał się jej aniołem stróżem... Dodawał
tym siły czarownicy. W pewnych momentach chciała podejść do niego
i dotknąć jego twarzy, poczuć ciepło Rona — on zawsze był
gorący niczym słońce. Uzależniła się od tego, pragnęła ciągle
przy nim być. Myśli o skórze przyjaciela nie rozpraszała jej
wręcz przeciwnie, dodawała motywacji do walki, bo jeśli
przegraliby, straciłaby to na zawsze.
Skupiała
się na biciu swojego serce i mogła przysiąść, że
zsynchronizowało się ono z padającym deszczem. Mogła sobie
wyobrazić jak serca innych, skoordynowały się z silnym wiatrem,
rytmem rzucanych zaklęć, krokami walczących. Tyle niespokojnych,
przerażonych dusz, spotkało się w jednym miejscu, by się zabijać
— znowu.
—
Hermiono,
schyl się! — krzyknął Ron, łapiąc ją za rękę i ściągnął
na ziemię, dzięki czemu uniknęła Avady.
Oparła
dłoń na klatce piersiowej Weasleya, wyczuwając doskonałe bicie
serce. Dum-dum-dum. Kocham
cię Hermiono. Dum-dum-dum.
Nie
chce cię stracić bądź ostrożna. Dum-dum-dum.
Muszę
zachować spokój, inaczej nie będę w stanie cię upilnować.
Posłała
mu szeroki, uśmiech wracając do walki. Ron zawsze był w cieniu,
każdy myślał, że był tylko maskotką, niczym więcej. Głupi,
durny Ron, który miał za nic naukę, nie wiedział co to lojalność.
Wszyscy się mylili. A w tamtej chwili czarownica podziwiała go jak
nigdy wcześniej. Weasley stał się przywódcą, potrafił wybaczyć
wrogowi, nie tracił czujności nawet, wtedy a może przede wszystkim
wtedy, kiedy Hermiona znalazła się na polu walki. Życie Hermiony
stało się po części życiem Rona, bo zaczęli tworzyć jedność.
Niedoskonały duet, który kreował się już od lat, ale oboje byli
zbyt zawstydzeni, by cokolwiek z tym zrobić. Była szczęśliwa, w
końcu była szczęśliwa. Między trupami, śmiercią i złem.
—
Avada
Kedavra!
To
nawet nie bolało, nie fizycznie. Poczuła lekkie ukłucie i
wydawałoby się, że było po wszystkim. Zostało jej zaledwie kilka
sekund świadomości. Przypomniała sobie moment, w którym dostała
list z Hogwartu, swoje piąte urodziny i wielki tort, twarze
ukochanych rodziców, nie tylko biologicznych (Weasleyowie byli dla
niej jak rodzina). Zobaczyła trolla, bo wtedy poznała przyjaciół
na całe życie. Przypomniała sobie o wszystkich przygodach, które
przeżyła, każdą kłótnie z Ronem. Pierwszy pocałunek, swój,
jak i Weasleya (bo wtedy zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo
zależało jej na przyjacielu). Wszystko, co dobre, nawet to
zapomniane, wypłynęło z zakamarków jej umysłów i przywitało
się ostatni raz. Uśmiechnęła się, widząc niebieskie oczy Rona,
który z przerażeniem biegł w jej stronę. Powinnam być bardziej
uważna — pomyślała, widząc już światło. Ostatni raz zerknęła
na przyjaciela i zobaczyła w nim wieczność.
Podnosisz
mnie, bym mógł stanąć na wyżynach
Podnosisz
mnie, bym przeszedł po wzburzonym morzu
Jestem
silny, kiedy jestem w Twoich ramionach
Podnosisz
mnie, bym był kimś więcej niż potrafię być.
W
końcu znalazła się w niebie, wyżej już nie mogła. I to dzięki
niemu, dlatego, że pozwolił jej walczyć.
—
Dziękuję.