Ariana dla WS | Blogger | X X

16 maj 2015

"Świt" - miniaturka konkursowa II

    – Zawsze bałem się ciemności.
    Rzadko zdarza się, by o północy Hogwart nie spał, lecz tej nocy nikt nie zmruży oka.
    Dzień wcześniej wielu uczniów, głównie z pierwszych i drugich klas, wróciło do domów, jednak braki zostały uzupełnione nawet z nadwyżką. Kiedy wszystko się rozpoczęło, Wielka Sala pękała w szwach. Setki gości siedziało przy okrągłych stolikach, wpatrzone w podniesienie, na które wkroczył potężny Kingsley Shacklebolt. Minister Magii mówił krótko, powitał wszystkich obecnych, podziękował za przybycie, przedstawił plan uroczystości.
    Chwilę później rozpoczął się koncert i przestało być przyjemnie.
    Muzycy tłoczyli się na scenie, a powietrze drgało od wygrywanych przez nich utworów. Dźwięki wznosiły się aż do zaczarowanego sklepienia, na którym jasno błyszczały gwiazdy. Czułaś wibracje w kościach, na twoje odsłonięte ramiona wstąpiła gęsia skórka. Melodie mówiły o żałobie po stracie, ale też o radości z powodu zwycięstwa. Słuchałaś pieśni o przegranej śmierci i zaczęłaś zastanawiać się, czy to życie tak naprawdę wygrało… Twoja dłoń była zamknięta w innej dłoni, dużo większej, nieco szorstkiej, ciepłej. Ron wpatrywał się w orkiestrę ze spokojem, jednak doskonale wiedziałaś, że i on czuje się nieswojo. Choć spędziłaś w tej szkole ostatnie osiem miesięcy, choć zdążyłaś przyzwyczaić się do chodzenia korytarzami służącymi rok temu jako pole bitwy, to teraz oczyma wyobraźni znów widziałaś gruz zalegający na posadzkach, roztrzaskane posągi, puste ramy obrazów oraz zmarłych leżących właśnie tutaj, gdzie teraz zebraliście się, by uczcić ich pamięć.
    W ustach czułaś gorzki posmak. Mimowolnie odwróciłaś wzrok w stronę okien, myśląc o ucieczce. Nie zobaczyłaś nic prócz ciemności. Słońce miało rozświetlić mrok dopiero za parę godzin.
    
    Spotkałaś ich trzeciego września, kiedy wracałaś późno z biblioteki. Jeden stał bez ruchu z dłońmi zwiniętymi w pięści, drugi, perłowo-biały, unosił się kilka cali nad posadzką. Zatrzymałaś się jak wryta, wstrzymując oddech. Już dawno przestałaś odczuwać strach na widok duchów, ale akurat ten sprawił, że twoje serce zamarło, by po sekundzie ruszyć z kopyta.
    Oczy miał pełne smutku, twarz brudną, włosy przylepione do czoła. Na jego piersi połyskiwała odznaka z lwem.
    – Dlaczego tu zostałeś? – drugi chłopiec odezwał się, a ty uświadomiłaś sobie, że nigdy nie słyszałaś w czyimś głosie tak wielkiej rozpaczy.

    Po koncercie nadszedł czas na przemowę Złotego Chłopca. Harry wstał wśród owacji, poprawił okulary zsuwające mu się na czubek nosa i strzepnął niewidzialny pyłek z rękawa czarnej szaty obszytej srebrną nicią.
    – Dziwnie się czuję, taki błyszczący – burknął, kiedy spotkaliście się w trójkę w sali wejściowej.
    – Wyglądasz bardzo męsko – zapewniłaś go.
    – Nie stresuj się, stary – dodał Ron. – Pomyśl o Malfoyu, który nadal wygląda jak pe…
    – Ron!
    On też prezentuje się nienagannie, choć wulgarny język mógłby sobie odpuścić – ma na sobie ciemnogranatową szatę, która doskonale pasuje do koloru jego oczu. Oczywiście nie powiedziałaś mu tego; istniało ryzyko niewybaczenia takiej zniewagi.
    Ściskałaś mocno kciuki, kiedy Harry wkroczył na scenę.
    Dostrzegłaś subtelne różnice w jego wyglądzie. Oczy miał jasne i czujne, szczękę pokrywał cień zarostu, a patrząc na postawę, wyprostowane plecy, zdecydowany krok, stwierdziłaś, że to już od dawna nie jest chłopiec. To nawet nie jest ktoś, kto walczył z Voldemortem, tyle razy uniknąwszy śmierci. Nie; Harry to triumfator.
    Mówił o zwycięstwach i porażkach, które każdy czasem ponosi. Mówił o przeszkodach, które każdy napotyka, lecz nie każdy odnajduje w sobie siłę, by je przeskoczyć. Wspomniał o waszej wyprawie, na co wszyscy wstrzymali oddech, ale Potter szybko przeszedł do innego tematu ku zawodzie zebranych. Wspominał zmarłych: Dumbledore’a, Tonks, Lupina, wolnego skrzata Zgredka, Snape’a, a przez salę przebiegł szmer nieprzychylnych głosów. Aż wreszcie wypowiedział na głos twoje własne myśli:
    – To, że wygraliśmy, nic nie znaczy. Za ten sukces życie oddali ci, którzy nigdy nie zdołają się nim nasycić. 

    Wzruszył ramionami.
    – Nie chciałem tam iść, a Hogwart od zawsze traktowałem jak dom – odpowiedział z prostotą. – To najwspanialsze miejsce, tylko tutaj mogłem zostać.
    Doskonale go rozumiesz. Dla ciebie Hogwart to coś więcej niż szkoła, niż miejsce, w którym pobiera się wykształcenie. Mocniej ścisnęłaś książki wyślizgujące ci się ze spoconych palców. Cofnęłaś się parę kroków, najciszej jak tylko mogłaś.
    Jego towarzysz ukrył twarz w dłoniach.
    – Nie rozumiesz – wyszeptał, ale w nieskazitelnej ciszy doskonale go usłyszałaś. – Nie powinieneś był tu zostawiać. Trzeba było przejść… iść dalej!
    Duch zacisnął mocno usta i odwrócił wzrok.
    – Nie chciałem tam iść – powtórzył dużo ciszej niż wcześniej.


    Błonia są spokojne i ciche, słyszysz tylko szum drzew Zakazanego Lasu. Masz ochotę objąć się ramionami, bo twoją skórę głaska nieprzyjemny, zimny powiew wiatru. Patrzysz na jezioro, czarne i złowrogie, a potem w niebo, rozpaczliwie wypatrując brzasku.
    Jako pierwszy do krawędzi podchodzi Harry. Trzyma delikatną łódkę utkaną z kruchej pajęczyny młodych akromantul. Na jej dnie spoczywa zapalona świeca, od jej płomienia pajęczyna lśni niczym srebro.
    Harry kuca i łagodnie osadza ją na wodzie, po czym dotyka różdżką, a ta zaczyna powoli sunąć po tafli, napędzana niewidzialną siłą. Potter odsuwa się bez słowa. Znika w tłumie.
    Biorą z niego przykład kolejni czarodzieje. Wszystko odbywa się w niezwykłej ciszy, zdającej się aż wwiercać w uszy. Widzisz Andromedę Tonks, która doświadczyła bólu grzebania własnego dziecka, widzisz George’a Weasleya, któremu już zawsze miało czegoś brakować, widzisz Aberfortha Dumbledore’a, dla którego Albus był nie tylko największym czarodziejem na świecie, widzisz Neville’a Longbottoma, który wciąż ogląda to, co pozostało z jego rodziców. Widzisz wreszcie Denisa Creeveya i wstrząsa tobą niemy szloch. 

    – Dlaczego nie chciałeś? Na Boga, dlaczego nie chciałeś, Colin?!
    – Dziadek powiedział mi kiedyś, że po drugiej stronie jest ciemność.
    Nagle widzisz w nim tego samego małego chłopca biegającego za waszą trójką z aparatem, tego samego, który został spetryfikowany i którego przywrócono do życia zaraz po tobie… tego samego, którego martwe oczy patrzyły na ciebie z posadzki Wielkiej Sali…
    Teraz te same oczy są pełne bólu.
    – Zawsze bałem się ciemności. 

    Kiedy wypuszczasz własną łódkę, brakuje ci tchu. Wycofujesz się, stajesz na uboczu. I unosisz głowę…
    Uścisk w twojej piersi rozluźnia się.
    Wysoko nad drzewami niebo zaczyna jaśnieć. Nadchodzi świt.