Ariana dla WS | Blogger | X X

16 maj 2015

"You're not alone" - miniaturka konkursowa II

Stałem przed nią, niezdolny do wypowiedzenia ani jednego słowa i patrzyłem na jej piękne, sprężyste loki, miękkie, malinowe usta, lekko zadarty nosek i zapierające dech w piersi, czekoladowe oczy, które błyszczały jak gwiazdy... przez łzy...
Chłonąłem każdy, najdrobniejszy szczegół jej twarzy, każdy pieprzyk, by zawsze mieć ją przed oczami. Teraz wydawała się jeszcze piękniejsza niż wcześniej. Światło księżyca w pełni padało na jej drobną figurę i podkreślało delikatnie rysy. Wiatr lekko, wręcz troskliwie unosił jej włosy, co dawało powalający efekt. Nie mogłem uwierzyć, że muszę zostawić tak wspaniałą dziewczynę. Przecież on była taka wrażliwa, piękna, troskliwa... idealna... To był prawdziwy skarb, który los podarował właśnie mnie! Śmierciożercy, słudze Czarnego Pana! Jednak musiałem ten diament, ten najdrogocenniejszy kryształ po prostu odrzucić... Jeśli bym tego nie zrobił, to ona straciłaby coś więcej niż tylko mnie...
Nikt nigdy nie wyobrażał sobie i nie będzie mógł nigdy wyobrazić, bo to się nie mieści w głowie jaką rozdzierającą nienawiść czułem do samego siebie, kiedy jeszcze piętnaście minut wysyłałem do niej wiadomość sową, byśmy się spotkali o północy na błoniach. Miałem cichą nadzieję, że nie zauważyła tej jednej zaschniętej łzy, która spadła z moich rzęs na kartkę, kiedy pisałem ten krótki, ale jakże bolesny liścik.
Teraz staliśmy na przeciwko siebie w ciszy... Przerażająco pustej ciszy... Jedynym odgłosem był szum wiatru, targającego bezlitośnie trawy i długi, czarny płaszcz Śmierciożercy, który miałem na sobie. Kaptur zasłaniał mi prawie całą twarz. Było spod niego widać tylko mój arystokratycznie prosty nos, usta i kilka platynowych kosmyków, które uparcie opadały mi na świecące w ciemności, stalowe oczy.
Oboje milczeliśmy jak zaklęci, ale ja w końcu nie wytrzymałem tego napięcia i szepnąłem:
-Hermiono, ja...-nie dokończyłem, bo mi przerwała.
-Wiem po co mnie tu sprowadziłeś...-uniosła na mnie oczy pełne łez, a ja poczułem jak moje serce po raz setny tej nocy rozdziera się na pół. Ledwo zniosłem ten raniący widok. Po chwili ciszy spytała cicho.-Dlaczego?
Doskonale wiedziałem o co jej chodzi.
-Mionuś... Posłuchaj...-westchnąłem i potarłem ręką czoło.-Gdyby Czarny Pan dowiedział się o nas, to to byłby koniec... Ale nie tylko naszego związku... To byłby nasz koniec... Zabiłby nas oboje albo tylko ciebie, żebym dłużej i więcej cierpiał... Nie mogę do tego dopuścić! Jesteś całym moim światem!-poczułem jak do moich oczu napływają łzy. Tylko nie to! Nie mogę okazać przed nią słabości! Nie w takiej chwili!
-Ale...-zaczęła drżącym głosem.
Szybko postawiłem krok do przodu i położyłem delikatnie palec na jej rozedrganych ustach.
-Obiecuję, że pewnego dnia będę w pobliżu. Będę cię trzymać w ramionach bezpieczną... zdrową... Nic nie będzie stało nam na przeszkodzie.-próbowałem ją pocieszyć, chociaż sam za bardzo nie wierzyłem w prawdziwość tych słów.
-Nic?
-Nic.
-Czemu teraz tak nie może być?-jęknęła żałośnie.
-Teraz wszystko jest pokręcone... Czas pędzi jak szalony, a ja nie mam pojęcia jak go spowolnić... To zbyt skomplikowane...-odgarnąłem jej kosmyk włosów z czoła i otarłem łzę, spływającą po delikatnym policzku.-Wiem, że powinniśmy porozmawiać na spokojnie o wielu rzeczach, ale nie ma już na to czasu...
W tej chwili poczułem coś mokrego na swoim ubraniu. Po chwili zorientowałem się, że Miona zaczęła szlochać. Lawina kryształowych kropel zaczęła spadać z jej rzęs, zostawiając na moim płaszczu mokre ślady. Jednak mi się wydawało, że te plamy to wypalone dziury w moim sercu. Przyciągnąłem ją delikatnie do siebie, czego chyba nawet nie zauważyła i przytuliłem.
-Przepraszam...-szepnąłem jej cichutko do ucha i pocałowałem w skroń.-Przepraszam, ale naprawdę nie mogę zostać...
Usłyszałem jak wypuściła powietrze z płuc i westchnęła ciężko, jakby chociaż częściowo się z tym godząc. Po kilku minutach poczułem jak zaczęła się poruszać i wydostawać z moich objęć, ale przycisnąłem ja mocniej do mojej klatki piersiowej i powiedziałem, ledwo panując nad drżeniem głosu:
-Proszę... Pozwól mi trzymać cię dłużej... Pozwól mi się tobą nacieszyć...
Chyba zrozumiała o co mi chodzi, bo wtuliła się gwałtownie w moje ciało.
Po jakimś czasie niepewnie zapytała:
-Co ma zrobić, byś był przy mnie?
Odsunąłem ją powoli na długość ramienia i spojrzałem jej głęboko w oczy. W tamtej chwili czekolada zlała się ze stalą w jedno...
-Weź kawałek mojego serca i spraw, by stał się częścią twojego... Wtedy nawet, gdy będziemy osobno, ty nigdy nie będziesz sama...
Widziałem jak była wzruszona moim i słowami. Widziałem jej łzy, płynące po policzkach. Widziałem jej ledwo zauważalny uśmiech. Widziałem wszystko to... co musiałem zostawić... Na samą myśl o tym chciało mi się płakać...
Uniosłem głowę do góry i patrząc nieobecnym wzrokiem w gwiazdy, które dzisiaj świeciły jakby jaśniej kontynuowałem:
-Jeśli będziesz tęsknić... Zamknij swoje oczy... Mogę być bardzo daleko, ale nigdy nie zniknę... Pamiętaj o tym...-zwróciłem swoje oczy z powrotem na nią i uśmiechnąłem się smutno, by dodać jej chociaż trochę otuchy. Czułem w gardle gulę wielkości kuli bilardowej, przez którą nie mogłem przełknąć śliny. W oczach już któryś raz w ciągu pół godziny zebrały mi się łzy. Pochyliłem głowę by nie widziała jak płaczę. Nie chciałem, by zamartwiała się o mnie... Widziałem jak przez mgłę, jak słone krople skapują bezgłośnie za trawę i roztrzaskują się na ostrych źdźbłach trawy. Tak samo przed chwilą roztrzaskało się moje serce, a razem z nim cały mój świat i sens życia. Najgorsze jednak z tego wszystkiego, z tej całej sytuacji było to, że nie mogłem inaczej... Inaczej by zginęła...
Nie potrafiłem spojrzeć jej teraz w oczy. Zobaczyłbym w nich pewnie tak raniący wyraz i emocje, że bym nie wytrzymał tego psychicznie. Bez słowa czy nawet jakiegokolwiek gestu pożegnania odwróciłem się w stronę Zakazanego Lasu i ruszyłem przed siebie. Mój płaszcz Śmierciożercy ciągnął się za mną, gniotąc wysokie trawy. Tak samo jak ta rozmowa zgniotła, zmiażdżyła, rozszarpała moje serce... Nienawidziłem pożegnań... Zawsze po nich było trudniej odejść... Zostawić kogoś...
Czułem pod palcami twardy trzon mojej różdżki, którą niedługo miałem zabijać... Moje teraz suche i spierzchnięte usta miały wywrzaskiwać śmiercionośne słowa. Ręce miały ociekać krwią innych. Twarz miała być zimną maską mordercy. W moim sercu nie mogło być teraz miejsca na miłość. Miało się zmienić w twardy kamień... To bolało... Niewyobrażalnie cierpiałem...
Czułem się jak jakaś stara szmata,przeciągana tysiące razy po brudnej podłodze, miliony razy wyżymana...
Zatrzymałem się na skraju lasu i wziąłem głęboki oddech. Teraz zaczynałem nowy etap życia... Mroczny, niespokojny... Teraz będę się musiał troszczyć o każda chwilę, bo w następnej może mnie tu nie być...
Przymknąłem na chwile powieki i policzyłem do pięciu, po czym z ciężkim sercem zagłębiłem się w głuchą puszczę. Ostatnie co usłyszałem to szum wiatru, niosący ze sobą delikatny głos mojej ukochanej...
-Kocham cię, Draco...