Pierwszy deszcz tej jesieni był lodowaty i gęsty. W powietrzu unosił się bardzo charakterystyczny zapach mokrych liści i błota. Jedynym stałym dźwiękiem, który towarzyszył spacerującej czarownicy były silne uderzenia kropel deszczu o chodnik w parku. W pobliżu o tak późnej godzinie rzadko się kogoś spotykało, zwłaszcza podczas ulewy. Niebo co jakiś czas przecinały srebrne błyskawice, ścigane przez dźwięk grzmotów. Wiatr nieustannie smagał drobną szatynkę, na której ciele przez cały czas utrzymywała się gęsia skórka. Dreszcze zimna raz po raz przebiegały po jej plecach, okrytych jedynie cienką bluzką. Była to młoda kobieta o ciemnym, czekoladowym spojrzeniu. Zwykle w tych brązowych tunelach igrały wesołe iskierki, a przepędzenie ich nie należało do łatwych zadań. One zawsze skrywały się gdzieś w tych ciepłych, kochających oczach. Nie bez powodu mówiono, że można czytać z nich jak z książki. Każda emocja, każda zmiana nastroju natychmiastowo była w nich widoczna. A w tym momencie widniał tam jedynie smutek. Nie było śladu po radosnych iskierkach. Tkwił tam jedynie ogromny ból, żal i coś na kształt ulgi. Szczęście, które zwykle przyozdabiało jej piękną twarz, zniknęło. Wydawałoby się, że na stałe. Pełne usta drżały, teraz sine z zimna. Niczym nie przypominały tych malinowych warg wykrzywionych w nieśmiałym uśmiechu. Niegdyś zaróżowione policzki zapadły się. Jej skóra przypominała tekturę, brzydką i suchą. Ciemne włosy miała związane w niedbały kok, z którego większość pasm pouciekało. Gęsty deszcz sprawił, że jakikolwiek makijaż spłynął wraz z jego pierwszymi kroplami i rozmył się na twarzy. Ciemne smugi pod oczami nie były jedynie jego wynikiem, gdyż z pomocą nadeszły słone łzy. Swoim działaniem zapewniły, że na oczach nie pozostanie nawet resztka tuszu. Cienka bluzka przykleiła się do jej ciała, idealnie eksponując jej chudość. Już dawno jej stare ubrania przestały pasować. Pasek w ciemnych spodniach zaciśnięty był do maksimum na jej wąskich biodrach.
Nie mogła sobie przypomnieć jak długo trwała w takim stanie. Nie wiedziała nawet, kiedy to wszystko dokładnie się zaczęło. Może w czasie, kiedy pierwszy raz stanęła oko w oko z jasnowłosym. Może wtedy, gdy postanowiła mu wszystko wybaczyć... A może w momencie, w którym poczuła, że to o wiele więcej niż nienawiść... Nie mogła uprzytomnić sobie chwili, w której oddała każdą cząstkę siebie temu mężczyźnie. Zakochała się. Wpadła po uszy i nie potrafiła powstrzymać własnych uczuć, myśli. Chciała to wszystko zatrzymać, łudziła się, że to możliwe. Niestety z każdym dniem utwierdzała się w przekonaniu, że wcale nie. Im bardziej się starała, im więcej sił w to wkładała, tym bardziej wpadała w sidła. A wystarczyły do tego jedynie zimne, stalowe oczy i ironiczny uśmieszek. Niczego więcej nie potrzebowała, żeby poczuć silne bicie swojego serca. Tak głośne, że mogła je usłyszeć. Zupełnie jak stado koni, mocno uderzające kopytami o ziemię podczas galopu. A przecież to było tylko niewielkie serce, ukryte pod warstwą skóry i kości. To jego chłodne spojrzenie, które przez większość czasu służyło jedynie do miażdżenia słabszych. Te cholerne, szare oczy, które kryły o wiele więcej, niż można się spodziewać. Oczy, w których również odnalazła uczucie. To one były wszystkiemu winne. Dzięki nim dostrzegła w nim człowieczeństwo, dobro i... miłość. Okazało się, że jest zdolny do emocji i uczuć, jak każda inna istota ludzka. Musiał jedynie zrzucić maskę obojętności, pod którą zwykle się krył. Cały on. Chował się pod lodowatą warstwą, ponieważ się bał. Jak wszyscy. Miał prawo się obawiać, i korzystał z tego prawa, jak nikt inny. Nie chciał zostać skrzywdzony tak, jak był raniony w dzieciństwie przez własnego ojca. To on go nauczył ukrywać samego siebie głęboko w środku, ukazując jedynie twardą maskę, która nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Wewnątrz okazał się wrażliwszy od wielu ludzi, których miała okazję w swoim krótkim życiu poznać. Razem nauczyli się kochać.
Był trzynasty października. Dokładnie tego dnia pierwszy raz ją pocałował. To dla nich specjalna data. Szatynka od dawna pragnęła się z nim spotkać. I miała nadzieję, że tym razem się uda. Ledwie widziała na oczy, kierując swoje kroki intuicyjnie. Drogę znała na pamięć. Codziennie tam bywała, mając nadzieję, że znów go ujrzy. Krople deszczu odbierały jej widoczność, a wzrok zamglony od łez wcale nie ułatwiał zadania. Jedyne, czego chciała to dotrzeć na wyznaczone miejsce. W prawej dłoni mocno ściskała pergaminy. Jeden z nich był złożony w kopertę i podpisany. Natomiast drugi z nich zapisany był drobnym, łagodnie pochylonym pismem. Zgrabne, skośne litery układały się w jedno zdanie.
W końcu dotarła na miejsce. Zatrzymała się na niewielkim wzgórzu, które otoczone było drzewami. Wokół niej leżały gałązki, wcześniej do nich należące. Kolorowe liście znajdowały się wszędzie, gdzie tylko sięgał wzrok. Usiadła na drewnianej, mokrej ławeczce, a jej smutne spojrzenie powędrowało w stronę ciemnej, granitowej płyty. Westchnęła cicho, przymykając zmęczone powieki. Minęło kilka chwil, zanim zdecydowała się je otworzyć. Jej wzrok znów był wyraźny i suchy. Skierowała oczy w stronę nieba, gdzie gęste chmury powoli się rozpływały, a zza nich powoli wyłaniało się poranne słońce. Nie miała pojęcia, że spacerowała w ulewie tyle czasu. Żeby doczekać świtu, musiała naprawdę dużo czasu spędzić w parku. Spojrzała na zaciśniętą dłoń i wysunęła z niej jeden pergamin, po czym położyła obok siebie na ławce. Kopertę z czułością pogładziła kciukiem. Podpis, który się tam znajdował, należał do niego. Nieco starty i rozmyty przez krople deszczu, ale wciąż tam był. Przyglądała mu się długo, wciąż przewracając pergamin w dłoniach. Wahała się, zanim go rozwinęła. Pierwsze zdanie sprawiło, że jej wargi zatrzęsły się lekko. Nie chciała już płakać. Czytała ten list setki razy, a może i tysiące. Ale za każdym razem powodował w niej takie same reakcje. Sama nie była pewna, jak wiele razy próbowała już zrozumieć. Jej ukochany pozostawił jej tylko to i wspomnienia. I znała ten tekst na pamięć.
Kochał ją. Tak samo, jak ona jego. Poświęcił swoje życie, chcąc ją uratować. Walka w imię miłości, w obronie ukochanej osoby. Oddał siebie, w zamian za nią. Jego uczucie trwało w nim do samego końca. Było o wiele silniejsze niż cokolwiek innego. Nie chciał jej stracić, nie mógł patrzeć jak los mu ją odbiera, więc postanowił. Podarował jej życie. Nie wiedział, że świat bez niego, dla niej nie istniał. Wszystko, czego pragnęła, to on. Był dla niej całym światem, a w momencie, gdy podjął nieodwracalną decyzję, świat się skończył. On chciał, żeby żyła tak, jakby jutro nie istniało. A ona nie potrafiła. Jej życie zmieniło się w wegetację z chwilą, w której podjął decyzję za dwoje. Dał jej szansę na nowy początek. Marzył, żeby wydobyła z tego świata wszystko, co najpiękniejsze i zachowała to w pamięci. Pragnął o tym usłyszeć, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Czuł, że zawsze będzie blisko niej, ale jednocześnie wierzył, że kiedyś jeszcze się spotkają. Koperta, którą od niego otrzymała, była czymś wyjątkowym. Stanowiła pewną obietnicę, która wciąż napędzała szatynkę. Deklaracja dodawała jej energii każdego dnia. Mimo to tęskniła za nim niemiłosiernie. To tęsknota wprawiała ją w taki stan. To ona sprawiła, że czuła się tak potwornie pusta w środku. Codziennie myślała o jego chłodnych ustach, przyłożonych do jej gładkiego czoła. Ich pamiętny pierwszy pocałunek sprawił, że przez następne dwa tygodnie fruwała po magicznej części Londynu, a nie stąpała. Miał dosyć zimne, ale miękkie wargi. Kiedy ją całował, zawsze czuła przyjemny zapach mięty i czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Podczas pierwszego pocałunku przyciągnął ją blisko siebie, mocno trzymając. Zupełnie jakby nie chciał pozwolić, aby uciekła. Jedną dłoń umieścił wtedy w jej bujnych lokach. Czuła gorąco, jakiego nigdy wcześniej nie miała okazji poczuć. Kręciło jej się w głowie od nadmiaru emocji, a w brzuchu grasowało jej stado motyli. Pocałunek był delikatny jak powiew ich skrzydeł, jednak mimo to był zapowiedzią czegoś zupełnie innego. Na to wspomnienie łza spłynęła po jej bladym policzku. Nie mogła nad tym zapanować.
Podniosła się z ławki i ułożyła oba pergaminy na grobie. Dłonie trzęsły jej się z zimna, ale nie poddawała się. Nie mogła zrezygnować w takim momencie. Długo poszukiwała odpowiedniego sposobu, żeby to zrobić. Z kieszeni ciemnych spodni wyciągnęła niewielką fiolkę. Płyn wewnątrz przypominał kolorem ulubiony sweter Pani Weasley. Napar ściskała tak mocno w palcach, że kłykcie jej zbielały. Trzymała go dokładnie tak, jakby był jej ostatnią deską ratunku. Wyrwała korek i zamknęła mocno oczy, zanim wychyliła całą zawartość naczynia.
W momencie, kiedy jej wątłe ciało zderzyło się z ziemią, zerwał się potężny wiatr, a zza chmur na stałe wychyliło się słońce. Powiew sprawił, że pergaminy przesunęły się, a napis na drugim z nich stał się widoczny. To było tylko jedno, krótkie zdanie: „Wreszcie znów możemy być razem”.