Siedzę w pustym, szarym pokoju, tuż obok okna, w starym fotelu
należącym niegdyś do mojego dziadka. W dłoni trzymam mały, brązowy
dziennik, a z oczu płyną łzy, na wzór kropel deszczu, spływających po
oknie. Gładzę mały zeszycik wierzchnią częścią dłoni, wpatrując
się w wygrawerowane, złote litery, układające się w napis "Własność
Rona Weasley'a.". Nie mogę uwierzyć, że nie ma go obok mnie już dwa
lata, równe dwa lata. Kiedy jego oczy powoli się zamykały, serce
przestawało bić a krew sączyła się z jego ciała, sprawiając, że
ziemia pod nim była namoknięta czerwoną posoką, nie tylko jego, ale
też innych poległych, wtedy powiedział ostatni raz "kocham Cię" i
wręczył mi ten dziennik. To jedyna rzecz, którą mi zostawił - oprócz
wspomnień i złamanego serca. Złamanego? Jego śmierć rozkruszyła je na
drobne kawałeczki, podeptała, rozerwała, zraniła, upokorzyła,
poniżyła, ZABIŁA. Nigdy go nie otworzyłam, bałam się tego, co w nim
zobaczę. Za każdym razem, kiedy miałam to zrobić, przypominałam sobie,
że ostatni raz go widziałam właśnie wtedy, że to już koniec, że nie
zobaczę go nigdy więcej, że jedyne co mi zostawił, to ten pieprzony
dziennik, że być może patrzy teraz na mnie, patrzy na wszystkie moje
błędy i potknięcia, z których nie umiem się podnieść, wyciąga
rękę, ale ja nie mogę jej chwycić, że nie może mi pomóc, kiedy
staczam się coraz bardziej, że jego już nie ma, że nas już nie ma, że
naszej miłości już nie ma - wszystko się skończyło, zepsuło, a nikt
nie dał nam szansy by to uratować, odrodzić, to koniec, po prostu
koniec, i choć tych wszystkich słów by ZAPOMNIEĆ, ja nie umiałam, nie
mogłam, nie zapomnę o nim nigdy, czas nie leczy wcale ran, bo zawsze gdy
zaczynałam o tym myśleć, one pogłębiały się bardziej i bardziej, a
moje cierpienie zamiast zmaleć, rosło z niepowtarzalną szybkością. Te
wszystkie myśli sunęły przez moją głową zawsze, kiedy tylko
spojrzałam na okładkę. Żałowałam tego, jak się rozstaliśmy. Między
nami nigdy nie było idealnie - kłóciliśmy się, kilka razy mnie
uderzył, ale uwielbiałam sposób, w jaki na mnie patrzył - ciepłe
spojrzenie pełne troski i miłości, uwielbiałam go w całości, każdą
najmniejszą cząstkę jego ciała. Straciłam to wszystko w ułamku
sekundy, kiedy trafiło go to pieprzone zaklęcie. Czasami go
nienawidziłam - naprawdę. Teraz to wydaje mi się takie irracjonalne,
niemożliwe, ale go nienawidziłam. Nienawidziłam, gdy okładał mnie
pięściami, nienawidziłam, kiedy wracał do domu pijany, o drugiej nad
ranem, nienawidziłam, kiedy piwo i mecze były ważniejsze ode mnie,
nienawidziłam, gdy na mnie krzyczał, bywało, że nienawidziłam go po
prostu za to kim jest, ale nienawiść jest częścią miłości i wiem,
że pomimo tego, jak mnie ranił to i tak nie pokocham nigdy nikogo innego
i nie byłabym nigdy szczęśliwa u boku kogoś innego. Zamykam oczy, a
przed nimi staje mi obraz mnie. Płaczę w kącie, kuląc się żałośnie,
jedynie w koszuli nocnej, jestem zakrwawiona i posiniaczona, ale on nie
przestaje - łapie mnie za włosy i mocno pociąga w górę tak, byśmy
znaleźli się na tym samym poziomie. Kolana się pode mną uginają,
staram się nie krzyczeć z bólu, kiedy uderza mnie szorstką dłonią w
policzek. Każe mi przysiąc, że będę "grzeczna", a ja szepczę
gorączkowo przysięgi, nie mogąc przestać zwijać się z bólu, czując
krew spływającą z rozbitej o ścianę głowy. Puszcza mnie,
uśmiechając się podle, a ja upadam - jak marionetka, lalka - a raczej
osuwam się po ścianie, by stracić przytomność. Kiedy się budzę,
leżę na łóżku a jego nie ma, cały, szary, nędzny pokój jest w krwi.
Raptownie otwieram oczy, nie chcąc zapamiętywać go w taki sposób.
Rozglądam się po pokoju, w którym wszystko się działo. Szarawe
(dawniej białe) ściany, marmurowa podłoga, duże, mahoniowe drzwi i
jedynie dwa meble - masywne łoże i owy fotel. Małe okienko, z wybitą
szybą. W kącie nadal widnieją zastygłe plamy krwi - plamy mojego
cierpienia, bólu, plamy naszej miłości. Ukrywam twarz w dłoniach,
starając się opanować łzy. W wściekłością rzucam dziennikiem o
ścianę, a on upada z głuchym łoskotem. Wszystko mi o nim przypomina -
krew, rany, dziennik, dom, blizny, ja. Gdy patrzę w lustro, widząc
siniaki i czasem nawet rany cięte wiem, że to dzięki niemu, przez niego.
Nie wierzę, że o tym myślę, ale chcę by mnie teraz uderzył -
przywrócił do życia, które uszło ze mnie całkowicie. Zawsze po tym,
jak mnie wykańczał, fizycznie i psychicznie, całował czule, przytulał.
Chciałam, by znowu mnie zranił, zrań mnie do cholery. Niczego nie
pragnęłam bardziej, niż go teraz zobaczyć, poczuć smak ust Weasley'a
na swoich, zobaczyć obłąkanie w jego spojrzeniu, poczuć palący ból,
zostawiony przez jego dłonie na moim ciele. Słodka nędza w jakiej byłam
położona sprawiała, że kochałam go coraz bardziej. Mogłam odejść,
mogłam go zostawić, uciec, zabić, ale kochałam go ponad wszystko.
Oddałam tak naprawdę własne życie dla niego - pozwalałam się bić,
poniżać, odciąć od świata, zniewolić. Zostawił mi tak malutką
część siebie, która tak naprawdę nic nie znaczyła. Chciałam mieć go
tu i teraz.. Czekałam na niego w tej nędznej ruinie.
- On już nigdy więcej Cię nie skrzywdzi, Hermiono.. znajdziemy Ci
dobrego psychologa, lekarza.. - głos Harry'ego rozbrzmiał mi w głowie, a
ja ponownie się rozkleiłam. Nawet najlepszy psychiatra czy chirurg nie
wyleczy mnie z chorobliwej miłości do Rona, która z czasem stała się
obsesją. Chciałam, by mnie znowu krzywdził, żeby znowu ranił, żebym
znowu czuła się przez niego kochana i nienawidzona jednocześnie.
Koszmarne marzenia, które kiedyś, jeszcze jak żył, krążyły mi po
głowie, o życiu bez niego teraz stały się prawdą - najgorsze co
mogłam sobie wyobrazić stało się prawdą. Sięgnęłam po stojącą
obok łóżka butelkę i wypiłam połowę jej zawartości, czując palący
ogień w gardle, po czym sięgnęłam po papierosa. Używki zawsze
pozwalały ponownie poczuć jego paznokcie na moich plecach, jego usta
złączone z moimi, cierpienie, jakie mi zadawał. To takie żałosne. Nie
jestem uzależniona od alkoholu, nikotyny, narkotyków - jestem
uzależniona od niego i od tego, jak mnie ranił. Nie ma go, zniknął,
zostawił Cię i nigdy nie wróci. Nie dawałam sobie pomóc, bo nikt nie
umiał mnie zrozumieć - wszyscy wmawiali mi, że powinnam się cieszyć,
że nie będzie się już nade mną znęcał, że był potworem, ale ja go
znałam i doskonale wiedziałam, jaki jest naprawdę. Nie był tyranem,
miał w sobie mnóstwo czułości, którą po prostu okazywał w inny
sposób. Czułam bicie własnego serca, widziałam przed oczami brutalne
sceny, po których nie raz trafiałam do szpitala, moje życie to po prostu
słodka nędza, a jedynym jego plusem jest on. Dałam mu wszystko, wszystko
co mogłam i miałam było w jego rękach - moje serce, moja dusza, moje
życie, a on zacisnął je, miażdżąc i krusząc to wszystko, kiedy
umarł. To takie głupie, jak można kochać kogoś, kogo powinno się
nienawidzić. Ja kochałam. Tego nie da się wytłumaczyć, kocha się i
już. Wstałam leniwie z fotela i wyciągnęłam z małej szafeczki w
łazience żyletkę, która przesunęła gładko po moich żyłach.
Ostatnie słowa? Ah, tak. "Idę do ciebie, żebyś znów mnie zranił.
Twoja na wieki, Hermiona."