Dzień
pierwszy
Są takie dni, kiedy budzisz się i wiesz, że nie będzie fajnie. Poranki, kiedy patrzysz w lustro, twoja cera przypomina kratery na księżycu, a włosy wcale nie są lśniące. Może nigdy nie były? I ten tyłek. Patrzysz na spodnie, które zamierzasz ubrać, potem patrzysz na tyłek. I znów na spodnie. Do głowy przychodzi ci tylko zaklęcie zmniejszające, ale czy ktoś kiedyś próbował go na ludzkiej dupie?
To był jeden z tych właśnie dni. Cholerny Harry Potter.
Są różne rodzaje imprez. Te, na których siedzimy i gadamy. I te, na których już nikt nie siedzi i nikt nie gada, bo Harry Potter upił wszystkich. Może razem z blizną na czole Voldemort wypalił mu jakiś nerw odpowiedzialny z odczuwanie kaca. Jakkolwiek by nie było, kiedy Wybraniec wznosi toast, nawet jeśli miałby być to toast za udane pożycie Minevry McGonagall, piją wszyscy.
Oczywiście, zawsze byłam jedną z tych, które potrafią zachować umiar. Twierdziłam, że potrafię bawić się bez alkoholu. Z alkoholem też ponoć potrafię. Tak mówiła Ginny po przebudzeniu. Nie pamiętam, więc nie potwierdzę. Podobno bawiłam się wybornie, aż do momentu, kiedy ktoś zapytał mnie o składniki eliksiru na kaca, a ja umarłam w połowie zdania.
Rozglądam się po pokoju i dostrzegam coś dziwnego przy moim łóżku.
— Ginny, co tu robi garnek? – pytam anemicznym głosem.
— Nie mogłam znaleźć wiadra – odpowiada, a jej głos brzmi jakby miała zaraz umrzeć.
— Skąd, kurwa, go wzięłaś? – pytam nieco bardziej żywo i widzę, jak Ginny marszczy brwi, starając się sobie przypomnieć.
— Chyba transmutowałam w niego twoją szatę – odpowiada niepewnie.
Przez chwilę zastanawiam się, dlaczego nie trasmutowała jej w wiadro, ale nie reaguję. Poleżę tutaj do jutra, przecież jest niedziela.
Dzień drugi
Budzę się rano i wodzę wzrokiem po pokoju. Łóżko Ginny jest puste, pewnie jest w łazience. Zegar wskazuje ósmą rano, a kalendarz wtorek. Nienawidzę wtorków, pierwsze zajęcia z Nietoperzem. Zamykam na chwilę oczy i czuję, że zalewa mnie fala błogości, zaraz znów będę w krainie snu.
Nagle coś do mnie dociera. Otwieram szeroko oczy i błyskawicznie się podnoszę.
Zapominam, że sufit nad moim łóżkiem jest skośny i uderzam głową o belkę.
AŁAAAAAAAAAAAAA!
Sprawdzam, czy nie krwawię. Czysto. Czuję jednak jak miejsce po uderzeniu pulsuje, będę miała siniaka na pół czoła, zajebiście.
Zrywam się z łóżka przypominając sobie wcześniejszą myśl. Skoro dziś jest wtorek – wczoraj wcale nie było niedzieli. Hermiona Granger, największa kujonica Hogwartu, opuściła dzień zajęć.
5 minut później jestem już umyta i ubrana. Teraz tylko szata na wierzch i można iść na zajęcia. Przypominam sobie, że moja szata jest teraz garnkiem. Biorę różdżkę i celuje nią w garnek. Wypowiem tylko słowa zaklęcia i szata znów będzie ze mną.
.
.
.
.
.
.
Są takie dni, kiedy budzisz się i wiesz, że nie będzie fajnie. Poranki, kiedy patrzysz w lustro, twoja cera przypomina kratery na księżycu, a włosy wcale nie są lśniące. Może nigdy nie były? I ten tyłek. Patrzysz na spodnie, które zamierzasz ubrać, potem patrzysz na tyłek. I znów na spodnie. Do głowy przychodzi ci tylko zaklęcie zmniejszające, ale czy ktoś kiedyś próbował go na ludzkiej dupie?
To był jeden z tych właśnie dni. Cholerny Harry Potter.
Są różne rodzaje imprez. Te, na których siedzimy i gadamy. I te, na których już nikt nie siedzi i nikt nie gada, bo Harry Potter upił wszystkich. Może razem z blizną na czole Voldemort wypalił mu jakiś nerw odpowiedzialny z odczuwanie kaca. Jakkolwiek by nie było, kiedy Wybraniec wznosi toast, nawet jeśli miałby być to toast za udane pożycie Minevry McGonagall, piją wszyscy.
Oczywiście, zawsze byłam jedną z tych, które potrafią zachować umiar. Twierdziłam, że potrafię bawić się bez alkoholu. Z alkoholem też ponoć potrafię. Tak mówiła Ginny po przebudzeniu. Nie pamiętam, więc nie potwierdzę. Podobno bawiłam się wybornie, aż do momentu, kiedy ktoś zapytał mnie o składniki eliksiru na kaca, a ja umarłam w połowie zdania.
Rozglądam się po pokoju i dostrzegam coś dziwnego przy moim łóżku.
— Ginny, co tu robi garnek? – pytam anemicznym głosem.
— Nie mogłam znaleźć wiadra – odpowiada, a jej głos brzmi jakby miała zaraz umrzeć.
— Skąd, kurwa, go wzięłaś? – pytam nieco bardziej żywo i widzę, jak Ginny marszczy brwi, starając się sobie przypomnieć.
— Chyba transmutowałam w niego twoją szatę – odpowiada niepewnie.
Przez chwilę zastanawiam się, dlaczego nie trasmutowała jej w wiadro, ale nie reaguję. Poleżę tutaj do jutra, przecież jest niedziela.
Dzień drugi
Budzę się rano i wodzę wzrokiem po pokoju. Łóżko Ginny jest puste, pewnie jest w łazience. Zegar wskazuje ósmą rano, a kalendarz wtorek. Nienawidzę wtorków, pierwsze zajęcia z Nietoperzem. Zamykam na chwilę oczy i czuję, że zalewa mnie fala błogości, zaraz znów będę w krainie snu.
Nagle coś do mnie dociera. Otwieram szeroko oczy i błyskawicznie się podnoszę.
Zapominam, że sufit nad moim łóżkiem jest skośny i uderzam głową o belkę.
AŁAAAAAAAAAAAAA!
Sprawdzam, czy nie krwawię. Czysto. Czuję jednak jak miejsce po uderzeniu pulsuje, będę miała siniaka na pół czoła, zajebiście.
Zrywam się z łóżka przypominając sobie wcześniejszą myśl. Skoro dziś jest wtorek – wczoraj wcale nie było niedzieli. Hermiona Granger, największa kujonica Hogwartu, opuściła dzień zajęć.
5 minut później jestem już umyta i ubrana. Teraz tylko szata na wierzch i można iść na zajęcia. Przypominam sobie, że moja szata jest teraz garnkiem. Biorę różdżkę i celuje nią w garnek. Wypowiem tylko słowa zaklęcia i szata znów będzie ze mną.
.
.
.
.
.
.
Nie pamiętam.
Nie mogę sobie przypomnieć tego cholernego zaklęcia. Myślę, myślę,
ale w ogóle nic nie mogę wymyślić!
Trudno, za chwilę zajęcia ze Snapem, nie mogę się spóźnić. Idę w jeansach i T-shircie. Najwyżej mnie zabije.
Trudno, za chwilę zajęcia ze Snapem, nie mogę się spóźnić. Idę w jeansach i T-shircie. Najwyżej mnie zabije.
Dzień trzeci
Siedzę teraz na zajęciach ze Ślizgonami. Snape i McGonagall postanowili, że najlepszą karą dla mnie za opuszczenie dnia zajęć, będzie zmuszenie mnie do spędzenia całego dnia z Domem Węża. Byłam wkurzona, naprawdę bardzo mocno wkurzona. Ale mina Snape’a, kiedy wparowałam na jego zajęcia bez szaty, była warta całego tego zamieszania. Podejrzewałam to już wcześniej, ale teraz miałam pewność. Stary Nietoperz nigdy nie widział tak bardzo roznegliżowanej kobiety.
Jestem więc na zajęciach z eliksirów u Slughorna. W jednej ręce trzymam książkę z recepturą, a w drugiej szklaną bagietkę, która mieszam roztwór. Mój wzrok pada na dłoń Draco Malfoya, zajmującego stanowisko pracy tuż obok mnie. Jego skóra jest biała i cienka jak papier. Nagle czuje całą sobą, że bardzo chce jej dotknąć. Cholera, skąd to się bierze? To jest jak potrzeba fizjologiczna, jak pies, przed którym kładziesz miskę z jedzeniem, albo Łasic, który po prostu musi żreć na każdej uczcie w Wielkiej Sali. Wiem, ze długo już nie wytrzymam i kombinuje jak to zrobić. Przecież jeśli szybko smyrnę palcem to nawet nie poczuje. Odkładam książkę i.....
- GRANGER, co Ty odpieprzasz? - krzyczy na mnie. To nie było lekkie smyrnięcie jak zaplanowałam. Po prostu go dźgnęłam. Na jego podniesiony głos płoszę się jak dzika łania w lesie. Z mojej dłoni wylatuje szklana bagietka, odbija się od czoła Malfoya i uderza o podłogę, rozbijając sie w drobny mak. Szkło jest wszędzie.
Uciekam stamtąd. Co ja odpieprzam.
Siedzę teraz na zajęciach ze Ślizgonami. Snape i McGonagall postanowili, że najlepszą karą dla mnie za opuszczenie dnia zajęć, będzie zmuszenie mnie do spędzenia całego dnia z Domem Węża. Byłam wkurzona, naprawdę bardzo mocno wkurzona. Ale mina Snape’a, kiedy wparowałam na jego zajęcia bez szaty, była warta całego tego zamieszania. Podejrzewałam to już wcześniej, ale teraz miałam pewność. Stary Nietoperz nigdy nie widział tak bardzo roznegliżowanej kobiety.
Jestem więc na zajęciach z eliksirów u Slughorna. W jednej ręce trzymam książkę z recepturą, a w drugiej szklaną bagietkę, która mieszam roztwór. Mój wzrok pada na dłoń Draco Malfoya, zajmującego stanowisko pracy tuż obok mnie. Jego skóra jest biała i cienka jak papier. Nagle czuje całą sobą, że bardzo chce jej dotknąć. Cholera, skąd to się bierze? To jest jak potrzeba fizjologiczna, jak pies, przed którym kładziesz miskę z jedzeniem, albo Łasic, który po prostu musi żreć na każdej uczcie w Wielkiej Sali. Wiem, ze długo już nie wytrzymam i kombinuje jak to zrobić. Przecież jeśli szybko smyrnę palcem to nawet nie poczuje. Odkładam książkę i.....
- GRANGER, co Ty odpieprzasz? - krzyczy na mnie. To nie było lekkie smyrnięcie jak zaplanowałam. Po prostu go dźgnęłam. Na jego podniesiony głos płoszę się jak dzika łania w lesie. Z mojej dłoni wylatuje szklana bagietka, odbija się od czoła Malfoya i uderza o podłogę, rozbijając sie w drobny mak. Szkło jest wszędzie.
Uciekam stamtąd. Co ja odpieprzam.
Dzień czwarty
Od rana siedzę w bibliotece. Tylko tutaj panuję nad swoim obłąkaniem. Co się ze mną stało? To od tego uderzenia w głowę, czy może jakaś dziwna odmiana kaca? Czytałam kiedyś w jakiejś książce, że alkohol zabija szare komórki.
BOŻE. Zabiłam swój mózg.
Opieram się czołem o blat stołu w bibliotece i mam zamknięte oczy. Próbuję znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie sytuacji z wczoraj. Słyszę coraz wyraźniejsze kroki. Ktoś się zbliża. Ławka obok mnie po chwili ugina się pod czyimś ciężarem.
—Odeeejdź kimkolwiek jesteś – wyrzucam z siebie z jękiem. Jestem rozczochrana, nieumalowana, a na moje czoło przypomina galaktykę. Podnoszę się, gdy dociera do mnie, że nie odstraszyłam intruza. To Malfoy.
— Twoje czoło przypomina galaktykę, Granger – zauważa. Szlag, to dopiero było dziwne. Po minie stwierdzam, że jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. – Weasley Cię rzucił i uderzałaś głową o mur z rozpaczy? Szlamcio, to nie koniec świata.
—Odpieprz się tleniony dupku. Odwiedź lepiej fryzjera, bo masz odrosty. – ogryzam się. Wcale nie ma odrostów. Jego włosy są lśniące i wydają się być niesamowicie gładkie. Chce ich dotknąć. Kurwa, zwariowałam.
—Dlaczego nie użyjesz zaklęcia na tego siniaka? – pyta. Nie wiem co powiedzieć. Siedzę z otwartą gębą i nie potrafię wyjaśnić, dlaczego o tym nie pomyślałam. – Granger, Granger, Granger… Co się z Tobą dzieje? Wczoraj nagle postanowiłaś mnie obmacać na eliksirach, teraz to…
— NIE OBMACAĆ! WCALE NIE OBMACAĆ! To był przypadek, chciałam dotknąć stołu, nie moja wina, że trzymałeś tam te swoje brudne łapska. Jakbym chciała pomacać coś równie urodziwego jak ty, to równie dobrze mógłby być to parapet – rzucam się na niego z pięściami. Obezwładnia mnie i trzyma teraz moje obie pięści w jednej ręce, a ja wiję się jak po cruciatusie.
— Hola hola, co to za agresja?! – pyta rozbawiony.
— Moja cierpliwość też ma granice, głąbie kapuściany! – odpowiadam rozwścieczona.
— Wpatrywałaś się w moją rękę przez godzinę, a potem nagle dźgnęłaś mnie palcem. To się leczy – Poddaje się. Przestaję się rzucać, on puszcza moje dłonie. Stoję jak ofiara losu ze łzami w oczach.
— Malfoy, ja zwariowałam.
Od rana siedzę w bibliotece. Tylko tutaj panuję nad swoim obłąkaniem. Co się ze mną stało? To od tego uderzenia w głowę, czy może jakaś dziwna odmiana kaca? Czytałam kiedyś w jakiejś książce, że alkohol zabija szare komórki.
BOŻE. Zabiłam swój mózg.
Opieram się czołem o blat stołu w bibliotece i mam zamknięte oczy. Próbuję znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie sytuacji z wczoraj. Słyszę coraz wyraźniejsze kroki. Ktoś się zbliża. Ławka obok mnie po chwili ugina się pod czyimś ciężarem.
—Odeeejdź kimkolwiek jesteś – wyrzucam z siebie z jękiem. Jestem rozczochrana, nieumalowana, a na moje czoło przypomina galaktykę. Podnoszę się, gdy dociera do mnie, że nie odstraszyłam intruza. To Malfoy.
— Twoje czoło przypomina galaktykę, Granger – zauważa. Szlag, to dopiero było dziwne. Po minie stwierdzam, że jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. – Weasley Cię rzucił i uderzałaś głową o mur z rozpaczy? Szlamcio, to nie koniec świata.
—Odpieprz się tleniony dupku. Odwiedź lepiej fryzjera, bo masz odrosty. – ogryzam się. Wcale nie ma odrostów. Jego włosy są lśniące i wydają się być niesamowicie gładkie. Chce ich dotknąć. Kurwa, zwariowałam.
—Dlaczego nie użyjesz zaklęcia na tego siniaka? – pyta. Nie wiem co powiedzieć. Siedzę z otwartą gębą i nie potrafię wyjaśnić, dlaczego o tym nie pomyślałam. – Granger, Granger, Granger… Co się z Tobą dzieje? Wczoraj nagle postanowiłaś mnie obmacać na eliksirach, teraz to…
— NIE OBMACAĆ! WCALE NIE OBMACAĆ! To był przypadek, chciałam dotknąć stołu, nie moja wina, że trzymałeś tam te swoje brudne łapska. Jakbym chciała pomacać coś równie urodziwego jak ty, to równie dobrze mógłby być to parapet – rzucam się na niego z pięściami. Obezwładnia mnie i trzyma teraz moje obie pięści w jednej ręce, a ja wiję się jak po cruciatusie.
— Hola hola, co to za agresja?! – pyta rozbawiony.
— Moja cierpliwość też ma granice, głąbie kapuściany! – odpowiadam rozwścieczona.
— Wpatrywałaś się w moją rękę przez godzinę, a potem nagle dźgnęłaś mnie palcem. To się leczy – Poddaje się. Przestaję się rzucać, on puszcza moje dłonie. Stoję jak ofiara losu ze łzami w oczach.
— Malfoy, ja zwariowałam.
Dzień piąty
To przestaje być zabawne. Okej, rozumiem, że ten tydzień jest dziwny. Może to jakaś kara za upicie się w niedzielę. Wyglądam jak ofiara przemocy domowej i prawdopodobnie kiedy znów zacznę chodzić na zajęcia dostanę dożywotni szlaban. Słusznie! Należy mi się!
Jednak gdybyście wiedzieli, gdzie teraz jestem, wezwali byście karetkę ze św. Mungo. W życiu wam nie powiem. Ani słowa.
To przestaje być zabawne. Okej, rozumiem, że ten tydzień jest dziwny. Może to jakaś kara za upicie się w niedzielę. Wyglądam jak ofiara przemocy domowej i prawdopodobnie kiedy znów zacznę chodzić na zajęcia dostanę dożywotni szlaban. Słusznie! Należy mi się!
Jednak gdybyście wiedzieli, gdzie teraz jestem, wezwali byście karetkę ze św. Mungo. W życiu wam nie powiem. Ani słowa.
To nie ma absolutnie
nic wspólnego z tym, że rozryczałam się przed tym blond dupkiem. Ani z moim: Malfoy, ja zwariowałam. A już na pewno
to nie ma nic wspólnego, nic, a nic, z jego: Chodź Granger, mam ognistą u siebie.
Bo to jest
kłamca. Miał więcej niż jedną ognistą u siebie. Jak teraz patrzę to na ziemi
leżą co najmniej trzy butelki. Robi mi się słabo jak pomyślę, że wszystko to
wypiliśmy. Próbuję zdjąć jego rękę ze swojego brzucha, ale kiedy ją unoszę,
Malfoy budzi się.
— Mamy teraz zielarstwo? – pyta przeciągając się na łóżku i ziewając.
— Nie, OPCM. – odpowiadam szybko.
Chwila, chwila. Mój umysł jest całkiem czysty. Nagle pamiętam wszystkie zaklęcia, wiem, że dziś jest piątek, a jutro jest wyjście do Hogsmeade. Pamiętam nawet co się działo na niedzielnej imprezie. Dobra, wolałabym chyba tego nie pamiętać.
— Mamy teraz zielarstwo? – pyta przeciągając się na łóżku i ziewając.
— Nie, OPCM. – odpowiadam szybko.
Chwila, chwila. Mój umysł jest całkiem czysty. Nagle pamiętam wszystkie zaklęcia, wiem, że dziś jest piątek, a jutro jest wyjście do Hogsmeade. Pamiętam nawet co się działo na niedzielnej imprezie. Dobra, wolałabym chyba tego nie pamiętać.
Rozglądam się po
jego dormitorium. Na lampie wisi moja bluzka, a na klamce stanik. Pośpiesznie
spoglądam co mam na sobie. Koszula Malfoya, kurwa, co na narobiłam! Nie dość,
że nie opanowałam pragnienia dotknięcia jego ręki, to widać całej reszty też
nie powstrzymałam. Każdy cholera, ale MALFOY?!
Okej, przestańmy udawać. Wcale nie mam wyrzutów sumienia. Było fajnie.
Najgorsze, że nigdzie nie widzę szaty.
— Malfoy, co zrobiłam ze swoją szatą? – pytam w nadziei, że znajdę jakiś trop. Chłopak marszczy brwi.
— Transmutowałaś ją w limonkę. – odpowiada po chwili. Teraz już wiem, że jest źle.
— Dlaczego limonka?! – pytam przerażona.
— Powiedziałaś, że nie będziesz piła drinków bez limonki.
Wstaje, zbieram swoje rzeczy i staję przed drzwiami łazienki. Patrzę na niego. Uśmiecha się. Zastanawiam się chwilę, czy wejść do tej cholernej łazienki czy rzucić się na niego. Chwile później rozpina kolejne guziki koszuli, którą mam na sobie. Jeszcze.
Teraz mam już
pewność. Hermiona Granger utraciła rozum.