Ariana dla WS | Blogger | X X

16 maj 2015

"Niesłowna" - miniaturka konkursowa II

[Shawn Mendes - Never be alone]


I promise that one day I'll be around
I'll keep you safe
I'll keep you sound

Zimne powietrze było więcej niż przejmujące. Drżała delikatnie pod jego wpływem, raz po raz szczelniej okrywając swe ciało grubym płaszczem. Schowała zamarznięty nos za grubym szalem, wyłapując w oddali znajomy, nienależący do niej korzenny zapach. Wyczuwała ciepło drugiego ciała tuż obok siebie, jednak dłonie, które były wciśnięte głęboko w kieszenie, nie poruszyły się nawet o milimetr w tamtym kierunku.
— Odetchniemy, gdy to wszystko się skończy — powtórzyła jego wcześniejsze słowa, nawet w najmniejszym stopniu nie zdając sobie sprawy z tego, jak wiele nadziei włożyła w, cichszy od zawodzenia wiatru, szept. W skrytą obietnicę, że obojgu uda im się przetrwać piekło, które miało wkrótce nadejść.
— Odetchniemy — przyrzekł bezgłośnie skinieniem głowy.

*
When you fall sleep tonight just remember that we lay under the same stars

Posłanie nasiąkło wilgocią, a w powietrzu unosił się przykry zapach stęchlizny. Była zmęczona nawracającym kaszlem i dreszczami. Spod przepoconej koszulki wyciągnęła zawieszony na szyi medalion. Po raz kolejny przyjrzała mu się dokładnie, próbując zrozumieć zawiły mechanizm działania czarnej magii, tętniącej w jej dłoniach. Zamglony wzrok dziewczyny wędrował po szmaragdowych zdobieniach w godle Salazara Slytherina. Wydawały się jaśnieć blaskiem skradzionym z jej osłabionej duszy.
Po namyśle, jedynym ruchem dłoni pozbyła się wisiorka, który tamtego dnia ciążył jej wyjątkowo mocno. Jak zahipnotyzowana, chwytając się ostatniej deski pocieszenia, sięgnęła po drugi łańcuszek. Chwilę wodziła palcami po jego chropowatej powierzchni, przecinanej ostrymi, zawiłymi wzorami. Otworzyła go skostniałymi od chłodu palcami.
— To wszystko się skończy... — szepnęła w noc, ponawiając niemą przysięgę.
Westchnęła, ostatni raz spoglądając do wnętrza srebrnej ozdoby, gdzie skryli wspólnie  fragment magicznego lusterka. Jedyną odpowiedzią na jej słowa było powolne mrugnięcie.
Przymknęła powieki, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów — jego ostre rysy twarzy, wąskie usta i przygaszone, szare tęczówki. Wkładała w to całe swe chęci, jednak jedyne na czym mogła się skupić, było to, że stał gdzieś tam, dotrzymując danego jej słowa. Nie wiedziała, czy zadrżała ponownie z powodu zimna, czy z ulgi.

*
And I can't stay...

Otaczała ją irracjonalna cisza, przerywana jedynie dźwiękiem nabierania spazmatycznych haustów powietrza. Przeszywające krzyki bólu, huk walących się ścian i formuły zaklęć, wydawało się, że nie sięgają jej osoby.
Była tylko ona Hermiona Granger — i jej świszczący, płytki oddech. Wsłuchała się w dźwięk uderzeń własnych stóp, wyciszając wszelkie inne bodźce. Obejrzała się z przestrachem przez ramię, jednak nie dostrzegła nikogo, kto ruszyłby za nią w pogoń. Zakasłała cicho, ignorując bolesne pieczenie ogarniające jej przełyk. Ponownie rzuciła okiem na widok za sobą, będąc świadomą czyjejś obecności.
Drzwi, które chwilę wcześniej otworzyła w pośpiechu, zamknęły się za nią z trzaskiem, niknącym między stopniowo przybliżającymi się odgłosami walki. Rozluźniła palce, do tej pory kurczowo zaciśnięte, i pozwoliła, by ciężki, srebrny wisior upadł na podłogę jednej z hogwarckich komnat. Ogarnęła pomieszczenie na równi spłoszonym co spanikowanym spojrzeniem, przywodząc samej sobie na myśl ofiarę zagonioną w ślepy zaułek.
I miała rację dla nich była jedynie zwierzyną.
Mimowolnie w jej głowie odnawiał się raniący uszy syk. Nie wiedziała, czy Czarny Pan kolejny raz wdzierał się do jej bezbronnego umysłu, czy to podświadomość samoczynnie odnawiała wspomnienie komunikatu, boleśnie godzącego nie tylko w serce Hermiony, lecz także duszę Gryfona, która do tej pory nie pozwalała jej się zatrzymać.
Harry Potter nie żyje, poddajcie się… Poddajcie się!, zakryła uszy, jednak nie poczuła nawet najmniejszej ulgi. Upadła na kolana, a jej piersią wstrząsnął długo wstrzymywany szloch. Zacisnęła powieki, starając się zahamować łzy, które prędko zaczęły znaczyć swe kanały na brudnej, zakrwawionej twarzy. Wierzchem dłoni przetarła nos, pociągając nim. Z każdą uronioną kroplą czuła się coraz słabsza.
Jak w zwolnionym tempie, otworzyła oczy, choć w głębi duszy modliła się, by nigdy więcej nie musieć tego robić. Wciąż klęcząc na zimnej, pokrytej kurzem posadzce, pochyliła się w stronę błyskotki. Brudnym paznokciem nacisnęła blokadę, pozwalając, by wieko uchyliło się i ukazało swą zawartość.
— To wszystko się skończy, pamiętaj! — Dobiegł ją pełen determinacji głos, starający się wymóc na niej wznowienie zobowiązania.
Odwróciła wzrok od przedmiotu, jednak nie wypuściła go ponownie z rąk. Czuła jak łańcuszek boleśnie wpijał się w skórę, gdy wspierała się na ręce, by dźwignąć cały ciężar swojego ciała w górę.
Szatynka była wątła, chorobliwie chuda i wyczerpana zarówno miesiącami życia w ukryciu, jak i ostatecznym starciem, które powoli zbliżało się ku końcowi, ciągnąc ją na dno w stronę przegranej. Upadła głucho, poddając się zmęczeniu. Uniosła wzrok, wyłapując swe własne, zlęknione spojrzenie w odbiciu szklanej szyby, stojącej nieopodal gabloty. Cienie pod oczami wyraźnie wyróżniały się na tle jej bladej twarzy, a dolna, sina warga drgała niebezpiecznie. Tak bardzo nie przypominała Hermiony Granger leżąc tam i płacząc iż zdawała się nie rozpoznawać samej siebie.
Wyglądała na pokonaną. Ona była pokonana.
— To nigdy się nie skończy — szepnęła, na powrót zatrzaskując biżuterię.
Ostatkami sił, przylgnęła do drewnianej nogi ławy. 
Zacisnęła zęby, hamując w ten sposób jęki bólu. Wykorzystując resztkę energii, uniosła się do pozycji siedzącej. Wyciągnęła z tylnej kieszeni swojążdżkę, by zaraz po tym ociężałym ruchem przełamać ją na pół. Brązowym, zaszklonym przez gorączkę oczom ukazało się zerwane włókno ze smoczego serca, a jej własne ostatni raz zabiło w cierpieniu. Srebrny medalion ponownie potoczył się po ziemi, zatrzymując się tuż przy czarnym, męskim bucie, któremu nawet gruba warstwa osadzonego na nim pyłu i zaschniętej krwi nie mogła odebrać wytworności i elegancji.
Oddech Hermiony Granger urywał się powoli. Zanikał wraz z bolesną świadomością, iż okazała się niesłowna. W końcu prawdziwie odetchnęła.
*
Draco Malfoy, mimo że przetrwał, już nigdy nie mógł odetchnąć spokojnie.