Nad wilgotną ziemią unosiła się gęsta, przypominająca pajęczą sieć
mgła. Bliżej ziemi, tuż przy przegniłych konarach przypominała mżawkę. Krople,
które osiadły na szorstkim futrze wygrzewającego się na polanie lisa, mieniły
się feerią barw, odbijając ostre promienie zachodzącego słońca. Zwierzę
ziewnęło szeroko, odsłaniając ostre zęby i przymknęło z zadowoleniem oczy.
Draco zaciągnął się mocno i zgasił papierosa o kamienny parapet. Wrzucił
niedopałek do małej, ceramicznej doniczki i schował ją w kącie okna.
Naiwnie poprzysiągł sobie, że dziś odetnie się od pełnych gniewu i
bólu myśli. Nie da ponieść się emocjom. Nie ogarnie go dzikie przerażenie, nie
zrobi z siebie głupka. Zapomni o nadciągającej wojnie, o zapachu wymiocin i
krwi, plamiącej drogocenne dywany w Malfoy Manor. O jeńcach w piwnicy i
rozkładających się zwłokach Charity Burbage. O wszystkim. Może nawet wróci do
Hogwartu. Przecież wszyscy tego od niego oczekiwali.
Od zawsze stawiano mu wymagania, którym miał sprostać. Nikt nie
pytał go o zdanie, nikt nie martwił się czy podoła. „Histeria”, „panika”,
„tchórzostwo”- tym według Lucjusza były marne próby rozmowy Draco z ojcem.
Gdy ponownie popatrzył na polanę, po lisie nie było już śladu.
Zmrużył zdumiony oczy, widząc targane wiatrem, czarne smugi dymu. Chwilę
później rozległo się głośne trzaśnięcie. Zeskoczył z parapetu i podszedł do
drzwi. Uchylił je lekko a do jego nozdrzy wdarł się ostry, mdlący zapach. Draco
przełknął głośno ślinę i starając się nie zwracać uwagi na dobiegające z salonu
krzyki, zszedł po schodach.
Zatrzymał się przed dużymi, kunsztownie
zdobionymi drzwiami i rozejrzał się nerwowo. Pot
perlił się na jego twarzy, a rozdzierający smród zatęchłej krwi oblepiał jego
ciało niczym pajęczyna. Wiedział jednak, że nie miał wyboru. Ochronny kokon, w
którym zamknęli go rodzice przestał istnieć. Musiał jak najszybciej wykonać
powierzone mu przez Czarnego Pana zadanie. Inaczej, czekała go śmierć.
Zamknął za sobą drzwi i
sięgnął po stojący na szafie, duży słój. Przymknął oczy i przyłożył różdżkę do
ciała. Chwilę później przeraźliwy ból rozerwał jego klatkę piersiową na
strzępy. Z trudem walczył o oddech, jednak drżącą dłonią złapał ociekające
krwią serce i włożył je do słoja. Rana szybko się zabliźniła, jednak ciało
wciąż odmawiało mu posłuszeństwa. Opadł na chłodną posadzkę i roześmiał się
głośno.
Teraz mógł wykonać
powierzone mu zadanie. Mógł zabić Hermionę Granger.
Zamrugał szybko i otarł
ściekającą po policzku łzę. Ostatnią pozostałość, po jego miękkim sercu.
·
Hermiona skrzywiła się
niezadowolona i opadła na niewygodną pryczę, chowając twarz w dłoniach.
Wpatrując się w ubłocone tenisówki roześmiała się gorzko.
Nie widziała GO od miesięcy i by nie pogrążyć się w
swym żalu, całkowicie poświęciła się pomocy Harremu w odnalezieniu horkruksów. Teraz,
gdy po wielu tygodniach udało im się dotrzeć do Hogwartu, pozwoliła sobie na
chwilę słabości. Wykorzystując nieobecność przyjaciół, wyjęła z kieszeni
srebrny pierścień. Przełykając głośno ślinę przesunęła palcem po szmaragdowym
oczku, w którym zatopiono czerwoną kroplę krwi. Jego krwi.
Nigdy nie powiedział jej
nic, co mogło by dać jej jakąkolwiek nadzieję na to, że naprawdę ją kocha. Ona
też starała się utrzymywać dystans, bowiem nigdy do końca mu nie zaufała. Nie
mogła. Był Ślizgonem, Malfoyem, Śmierciożercą.
Każde ich spotkanie
okupione było cierpieniem. Na sam jego widok jej serce wyrywało się z piersi, a
nie mogła go nawet dotknąć. Wiedzieli, jak zgubne było by to dal nich obojga.
Dlatego ograniczyli się do
rozmów. A były to rozmowy doprawdy wyjątkowe. Dające nadzieję na to, że kiedyś
będą mogli być razem. Że kiedyś więcej będzie ich łączyć, niż dzielić.
Stało się jednak to, czego
się obawiała. Zniknął bez słowa, prawdopodobnie na zawsze…
Głośne wybuch wyrwał ją z
zamyślenia. Zacisnęła palce na pierścieniu i zerwała się z łóżka. Wybiegła na
korytarz, wpadając prosto w ramiona Rona.
-Rozmawiałem z Harry i
wiesz co pomyśleliśmy…właściwie to ja pomyślałem, że i tak nie ma sensu żebyśmy
szukali horkruksów.
Hermiona zmrużyła zdumiona
oczy.
-Zwariowałeś?
Pokręcił głową.
-Harry szuka diademu Roweny
Ravenclaw. W niczym mu się nie przydamy, ale… Dziennik Toma Riddle’a udało się
zniszczyć kłem bazyliszka. A w komnacie tajemnic…
-To jest absolutnie
genialne Ron!- Hermiona roześmiała się i złapała go za rękę by pod wpływem
napierającego tłumu nie zgubić przyjaciela.
-E, dzięki- wymruczał
zaskoczony, a na jego policzkach pojawił się rumieniec.
Z trudem udało im się
przebrnąć przez zatłoczony korytarz i dotrzeć na drugie piętro. Po wejściu do
tuneli, ich oczom ukazał im się duży,
okrągły właz.
Ron popatrzył na Hermionę
rozbawiony i wyszeptał cicho kilka słów. Ogromne, metalowe zasuwy w kształcie
węży przesunęły się a drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem.
-Harry gada jak śpi, nie
zauważyłaś?
Hermiona wzruszyła
ramionami.
-Nie miałam okazji…
Nagle tuż nad nimi rozległ
się głośny huk. W powietrze wzbił się dławiący kurz, a ze sklepienia posypały
się odłamki kamieni.
-Wiem, że tu jesteś szlamo!
Hermiona zamarła słysząc
dobiegający z góry głos. Lekko zachrypnięty, pełen pogardy i gniewu. Głos Draco
Malfoya.
Starając się opanować
drżenie dłoni, wyjęła z kieszeni małą torebeczkę i rzuciła ją Ronowi.
-Idź, ja go zatrzymam.
Ron popatrzył na nią ze
strachem.
-Nie mogę iść bez ciebie, pomogę
ci i…
-Nie możemy ryzykować, idź!
Dogonię cię, jak tylko będę mogła!
Ron zawahał się przez
moment, ale ona nie mogła dłużej czekać. Ryzyko, że Draco przeszkodzi im w
zniszczeniu horkruksa było zbyt duże. A jej tęsknota jeszcze większa.
Szybko pokonała tunel,
wychodzący tuż obok marmurowych umywalek i dysząc ciężko, rozejrzała się
dookoła. Woda lała się z kranów, zalewając całą posadzkę. Jedno z witrażowych
okien było wybite, a przez dziurę wpadało chłodne, wiosenne powietrze.
Silny powiew wiatru uderzył w nią równie brutalnie,
co strumień oślepiającego światła.
Krzyknęła głośno, czując
jak niewidzialne pętle krępują jej ręce i podcinają nogi. Upadła na ziemię, a
więzy zacisnęły się boleśnie wżynając się w ciało. Skrzywiła się, czując między
palcami ciepłą, lepką krew. Powoli uniosła głowę.
-Niemożliwe- szepnęła,
wpatrując się w szare oczy oprawcy.
Wyraźnie się zmienił,
jednak ani przez moment nie miała wątpliwości, że stoi przed nią Malfoy.
Przeraźliwie chudy i blady, celował różdżką prosto w jej pierś. Ubrany w idealnie skrojony, czarny garnitur wyglądał
wyjątkowo obco. Jeszcze gorsze było jego
spojrzenie. Tak zimne i obojętne, jakby ich wspólne chwile, które starannie
posegregowała w swojej pamięci nigdy nie istniały.
-To boli Draco- jęknęła, czując
jak więzy z każdą chwilą coraz mocniej oplatają jej ciało.
Wzruszył ramionami i
schował ręce do kieszeni.
-Więc przestań się wiercić.
Parsknęła kpiąco. Jak mogła
być tak naiwna? Jak mogła kiedykolwiek dopuścić do siebie myśl, że naprawdę mu
zależy? Że się zmienił?
-Jesteś bez serca Malofy-
warknęła, wbijając w niego pełne gniewu spojrzenie.
Draco roześmiał się szyderczo
i pochylił się nad nią, zabierając jej różdżkę.
-Nawet nie wiesz, jak
bardzo masz rację Granger.
Odrzucił na bok drewniany
patyk i wyciągnął dłoń w jej kierunku. Tęsknota zwyciężyła nad przerażeniem.
Wtuliła twarz w jego zimne palce i nagle poczuła chłód. Dziki,
wszechogarniający. I nagle wszystko zrozumiała. Odsunęła się od niego jak
oparzona.
-Nie mogłeś Draco… To
niemożliwe!
Uniósł kpiąco brwi i
machnął różdżką, wyswobadzając ją z więzów. Przywarła plecami do ściany,
patrząc na niego z niedowierzaniem.
-To tylko bajka…
-Baśń- poprawił ją-A to
duża różnica.
Hermiona przeczesała
palcami włosy i zaśmiała się histerycznie. Draco skrzywił się niezadowolony,
jakby zmęczony całą sytuacją i sięgnął do kieszeni marynarki.
-Nie miałem wyboru. Coraz
bardziej zatracałem się w tym cholernym uczuciu do ciebie! A on… zauważył to.
Więc postanowił po raz kolejny zabawić się moim życiem i ukarać mnie za to, że
nie zabiłem Dumbledore’a. Wiedział, że
stchórzę, że nie będę w stanie cię zabić…
Pokręcił głową, jakby chcąc
odtrącić od siebie nieprzyjemne myśli i postawił słój na kamiennej podłodze.
Hermiona poczuła jak fala mdłości wstrząsa jej ciałem. Widok wyschniętego, porośniętego włosami
serca był tak odrzucający, że odwróciła wzrok.
„Tutaj, w kryształowej szkatułce, spoczywało bijące serce
czarodzieja. Dawno temu odłączone od oczu, uszu i palców, nigdy nie uległo
czarowi piękna, melodyjnego głosu i dotyku jedwabistej skóry”
Nie miała pojęcia, że słowa
baśni, którą tak wielokrotnie czytała kiedykolwiek staną się rzeczywistością.
Przełknęła głośno ślinę i popatrzyła w oczy Draco Malofya. Po raz ostatni.
Zielony strumień światła uderzył ją w pierś a wątłe ciało upadło na kamienną
posadzkę niczym szmaciana lalka.
Chwilę później zamknięte w
szklanym słoju serce pękło. Draco padł na ciało Hermiony i wyzionął ducha.
Przeznaczeniu stało się zadość.