Koniec zbliżał się nieubłaganie,
wiedziała to od pewnego czasu. Nie trzeba było być geniuszem aby spośród rozmów
między profesorem Snape’m a dyrektorem podczas spotkań Zakonu Feniksa
wywnioskować, że Bitwa jest już o wiele bliżej niż dalej.
Harry wraz z Ronem nie interesowali się
tym zbytnio, albo może tego nie okazywali. Najbardziej obchodził ich zbliżający
się mecz Quidditcha między gryfonami a ślizgonami. Dziwiła się przede wszystkim
Harry’emu. Przecież to jemu najbardziej powinno zależeć na wygranej... To
dzięki niemu mogli wygrać, tylko i wyłącznie jemu powierzali swoje życie…
Kiedy na następnym zebraniu nie
spotkała profesora Snape’a ani Malfoy’a, zdziwiła się ogromnie. Ostatnimi czasy
to właśnie z ich inicjatywy zbierali się w Muszelce aby opracować kilka
szczegółów, dowiedzieć się jak idą misje pozostałym… Siedziała przy kuchennym
stole, tuż obok Rona, który flirtował z Abbot, nie zważając na sytuację. Dobre wyczucie czasu Ronald. Kiedy
nagle drzwi otworzyły się a przez nie wszedł Draco z czymś wiszącym na
ramieniu, podskoczyła zdezorientowana. Po chwili zorientowała się, że czarna
masa u boku Malfoy’a to Snape. Ciężko ranny Snape.
– Poppy! – krzyknęła profesor McGonagall. – Potrzebne
będzie bardzo dużo eliksirów. Neville, zafiukaj do Hogwartu i powiedz Albusowi,
że Severus i Draco już są! Migiem!
Kiedy Neville zniknął w zielonych
płomieniach kominka, pani Pomfrey doprowadzała Severusa Snape’a do stanu, w
którym mógłby chociaż mówić.
Dumbledore wkrótce pojawił się w
pomieszczeniu.
– Moi drodzy… Wojna, o której zbyt dużo nie
mówiliśmy głośno, nadchodzi.
Po kuchni rozległy się szepty.
– Bitwa… – wycharczał Snape. – Jutro tuż po
zachodzie słońca.
Jęknęła i zobaczyła jak Bill mocniej
przytula do siebie Fleur, Harry szepcze coś do ucha Ginny, pan Weasley całuje
swoją żonę w czoło… Poczuła jak ktoś kładzie na jej dłoni swoją, zaplata swoje
palce z jej własnymi. Obejrzała się za siebie; Draco stał za nią, patrząc
beznamiętnie za okno.
– Więc co mamy robić? – odezwała się.
– Charlie – zaczął Dumbledore. – Ile czasu
zajmie ci sprowadzenie smoków?
– Jeśli wyruszyłbym teraz, jutro około
czternastej byłbym z powrotem. Jestem już dogadany z szefem i smoki są zawsze
gotowe drogi.
– Więc ruszaj. Severusie… jak tylko dojdziesz
do siebie, chciałbym cię prosić, abyś zrobił jak najwięcej eliksirów… Panna
Weasley ci pomoże, prawda?
Ginny kiwnęła głową, obserwując
zachowanie Snape’a.
– Nie potrzebuję pomocy! – warknął, uderzając
pięścią w stół.
– Widzę, że już z tobą lepiej, Severusie.
– Nawet nie próbuj zaprzeczać, że nie,
Severusie! Poza tym, co do pomocy panny Weasley, nie była to prośba, tylko
polecenie.
Widziała jak w kąciku ust Ginny pojawia
się mały uśmiech.
– Co się śmiejesz, Weasley?! Już dawno temu
powinnaś być w pracowni!
Ginevra zeskoczyła ze stołka i
pocałowała w policzek Harry’ego. Po chwili nie było ani jej ani Snape’a.
– Fred, George, co możecie wyprodukować lub co
ciekawego macie na składzie?
– Mamy…
Wyłączyła się, zaczynając myśleć o tym,
że już następnego dnia czeka ją walka.
– Hermiono – powiedział Dumbledore, wybudzając
ją z rozmyślań. – Masz coś do dodania?
Zastanowiła się przez chwilę, patrząc
na mapę Hogwartu, którą jakiś czas temu wyczarował profesor.
– Nie, myślę że wszystko jest dobrze. Powinno
wyjść. – Uśmiechnęła się słabo, po czym puściła dłoń Malfoy’a i wstała. –
Przepraszam, ale źle się czuję. Pójdę się położyć.
– Oczywiście, moja droga. Każdemu z nas przyda
się trochę snu. Remusie, zapomniałbym, ile wilkołaków chce walczyć?
– Sporo, ale większość przyłączyła się do Voldemorta…
Wbiegła po schodach, otworzyła drzwi do
pokoju, który dzieliła z Ginny i wręcz rzuciła się na łóżko.
Jutro, już jutro wszystko się zacznie.
Nikt nie wiedział czy zginie czy nie, może to właśnie jutro będzie jej ostatnim
dniem? Była młoda, jeszcze tak wiele rzeczy było przed nią…!
Ktoś zapukał i nie czekając na
odpowiedź wszedł do środka.
– Hermiono… – powiedział Ron, siadając na
brzegu łóżka. – Co jest?
– Po prostu… to jutro… jutro się wszystko
zacznie.
– Wygramy, zobaczysz. – Harry uśmiechnął się,
choć i jemu powoli przestawało być wesoło.
– To znaczy… ja chciałbym się ciebie zapytać…
Nie będzie ci smutno, Hermiono, jeśli tą noc spędzę z Hanną?
– A ja chciałbym pobyć sam… Wiesz, chciałbym
się wyciszyć przed walką…
– Jasne, chłopcy. Poradzę sobie.
Wcale sobie nie poradziła. Noc spędziła
sama nad książkami, wyszukując pomocnych zaklęć, których nadal nie znała, a
mogły się przydać w czasie bitwy.
Ginny wróciła dopiero nad ranem i od
razu poszła spać, co było zrozumiałe, bo u Snape’a spędziła kilkanaście godzin.
Rano obudziła się dość wypoczęta, a
przynajmniej na tyle ile się dało. W kuchni siedziała już pani Weasley.
– Hermiono, wyspałaś się?
– Tak, pani Weasley. Wie pani może o której
mamy być w… – głos ugrzązł jej w gardle.
– W południe powinniśmy się tam przenieść, aby
wszystko dopracować.
Hermiona kiwnęła głową i zapatrzyła się
w okno.
Im bliżej było bitwy, tym bardziej
bolał ją brzuch. Nie dziwiła się szczególnie – brzuch bolał ją w nawet najmniej
stresujących sytuacjach. Musiała zapamiętać, aby poprosić panią Pomfrey o jakiś
eliksir na to. Nie przyda się na nic, jeśli bardziej będzie się skupiała na
bólu niż na walce.
Do południa spacerowała po ogrodzie
Nory, wydawało jej się, że choć trochę się wyciszy. Potem, razem z wszystkimi,
aportowała się do Hogwartu, gdzie pomagała przenosić młodszych uczniów do
bezpiecznych miejsc. Charlie, tak jak obiecał, przybył ze smokami tuż po
czternastej. Gdy nastał wieczór, wypiła eliksir uspokajający i usiadła pod
jednym z drzew. Oprócz czekania nic nie mogli zrobić.
Kiedy profesor Snape został wezwany do
furtki, coś skurczyło się jej w żołądku. Po chwili usłyszała pierwsze odgłosy
walki.
A
więc zaczął się koniec – pomyślała, wysyłając zaklęcie
rozbrajające w stronę jakiegoś śmierciożercy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz