„ Czekanie
sprawia ból.
Zapomnienie sprawia
ból.
Lecz nie móc
podjąć żadnej decyzji jest najdotkliwszym cierpieniem.”
~Paulo
Coelho
When I am down and, oh my soul, so weary;
When troubles come and my heart burdened be;
Then, I am still and wait here in the silence,
Until you come and sit awhile with me.
When troubles come and my heart burdened be;
Then, I am still and wait here in the silence,
Until you come and sit awhile with me.
Żałowała go – wiedziała, że był sam i nie ma
osoby, która byłaby w stanie dać mu wsparcie. Tylko ona znała go jak nikt inny,
znała jego sekrety i najciemniejsze zakamarki duszy, z których nawet on nie
zdawał sobie sprawy. Chciała go zmienić pomimo tego, że było to niemożliwe.
Chciała mu pomóc pomimo tego, że on tej pomocy nie chciał. Chciała przestać go
kochać pomimo tego, że nie potrafiła.
Hermiona
od godziny siedziała wpatrzona w obraz, który malował się za oknem. Na zewnątrz
panowała porywista burza, która zdawała się nie
mieć końca. Stan ten potęgował u niej poczucie samotności i ciągle
narastającego smutku, który pozbawiał ją wszystkich pozytywnych emocji,
zupełnie jak dementor. Wciąż na niego czekała, choć w głębi duszy czuła, że
jest to bezsensowne. Draco był człowiekiem prawie dorosłym, a to, że dzielili
wspólne dormitorium nie miało najmniejszego znaczenia. Przeważnie nie wracał –
spędzał noc z jakąś piękną uczennicą, bądź leżał zalany w trupa u Zabiniego,
nie miał więc potrzeby wracać do niej, do opustoszałego pokoju prefektów.
Zdawała sobie sprawę z tego, że gdy wróci będzie jeszcze gorszym człowiekiem
niż przed wyjściem, że jego człowieczeństwo zatraci się jeszcze bardziej, a ona
nie będzie potrafiła go poskładać w piękną całość. Nie mogła odgonić od siebie
okrutnej myśli, że mężczyzna, którego pokochała już nigdy nie powróci. Za każdym razem biło od niego większych chłodem, agresją i
brakiem litości. Czasem wracał z bliznami na ciele, czasem z tymi na duszy.
Czas leciał, a ona czuła, że oddala się od niej coraz bardziej.
You raise me up, so I can stand on mountains;
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up: To more than I can be.
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up: To more than I can be.
Minął kolejny dzień, a on dalej nie powracał.
Wszyscy wierzyli, że wyjechał z rodzicami na wakacje, jednak ona jako jedna z
nielicznych wiedziała, że spędza czas w siedzibie śmierciożerców. Bała się, że
już nigdy więcej go nie zobaczy, umierała z tęsknoty za każdym razem, gdy
znikał – kawałek, po kawałku. Wiedziała, że nie powinna, ale to była jedyna
rzecz, która potrafiła jej pomóc. Jesienna ulewa tylko pogłębiała jej i tak
sięgającą dna depresję. Przyjaciele odsunęli się od niej – każde miało swojego
partnera i swoje życie, a rodzice rzadko pisywali, tłumacząc się nawałem pracy.
Odkąd zaczęła edukacje w Hogwarcie przeżywała niesamowite i zarazem
niebezpieczne przygody, a nie potrafiła powiedzieć jednemu arystokracie ile dla
niej znaczył. Może wtedy byłoby łatwiej? Może to by go zmieniło? Targało nią
tyle różnorodnych uczuć, których nie potrafiła nazwać słowami. Czuła się jakby
ktoś pozbawił jej duszy.
Usiadła
przed kominkiem z butelką ognistej w ręce i włączyła najsmutniejszą piosenkę, jaką
tylko zdołała znaleźć. Dźwięki wydobywające się z gramofonu wypełniły całe
pomieszczenie.
- …Then, I am still and wait here in the silence…- zaczęła nucić pod nosem słowa melodii, roniąc przy tym potok łez.
- …Then, I am still and wait here in the silence…- zaczęła nucić pod nosem słowa melodii, roniąc przy tym potok łez.
To był jeden z tych
samotnych, melancholijnych wieczorów podczas których ludzie uświadamiają sobie
najgorsze rzeczy. Alkoholem próbowała zatopić kumulujące się w jej głowie
myśli, które przez całe dnie usiłowała tłumić w sobie. Zacisnęła powieki
najmocniej jak tylko potrafiła, nie chciała obnażać słabości przed samą sobą,
była Herminą Granger – Panną-Wiem-To-Wszystko.
Nawet nie zauważyła,
kiedy rdzawy płyn zaczął zbliżać się ku końcowi, a ona razem z nim. Nie
zauważyła też, że w dormitorium nie jest już sama, że pojawił się drugi, tak
dawno nie odwiedzający jej osoby właściciel.
You raise me up, so I
can stand on mountains;
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up: To more than I can be.
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up: To more than I can be.
Blondyn przyglądał się
jej w ciszy, nie chciał zdradzać swojej obecności, przez jego umysł przebiegła
nawet myśl, by się wycofać. Z ogromnym skupieniem przyglądał się każdej łzy,
jaka spłynęła po jej policzku. Wiedział, że z czymś usilnie walczy i nie jest w
stanie sobie z tym poradzić. Już od jakiegoś czas jej zachowanie diametralnie
się zmieniło. Naprawdę chciał jej pomóc, jednak miał wystarczająco dużo
własnych problemów, nie mógł zajmować się jeszcze nią. Nawet nie pamiętał kiedy
ostatnio zamienili ze sobą chociaż dwa głupie zdania, a tym bardziej kiedy ostatnio
się pokłócili. Pomimo tego zdążył nauczyć się jej na pamięć i uświadomił sobie
jak ogromne tajemnice musi w sobie tłumić – tajemnice, których nie powinien
poznawać. Był teraz pełnoprawnym śmierciożercą – brutalnym, wypranym z
wszelkich uczuć tyranem.
Chciał wyjść, wtedy nigdy nie dowiedziałaby
się, że odwiedził ją w tą burzową, nic nie znaczącą noc. Zostawiłby ją z
kolejną butelką alkoholu i jeszcze większym przygnębieniem, lecz nie potrafił.
Nie potrafił wyjść. Nie potrafił jej zostawić. Nie potrafił być obojętny.
- Samotne picie prowadzi do alkoholizmu Granger.
You raise me up, so I
can stand on mountains;
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up: To more than I can be.
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up: To more than I can be.
Wzdrygnęła się, gdy usłyszała ten pełen
obojętności głos. Nie zdążyła wytrzeć łez, które wciąż spływały po jej
policzkach. Nie zorientowała się także, gdy usiadł naprzeciwko niej i z równie
wielką obojętnością, a wręcz politowaniem patrzył w jej oczy. Czuła ogromne
zażenowanie, nie chciała by ktokolwiek przyłapał ją na samotnym piciu, nie ją.
Nie miała odwagi na niego spojrzeć, bała się, że nie zobaczy już więcej tego
samego Draco, którego tak cholernie pokochała.
Przyglądał jej się coraz nachalniej, podczas
gdy ona nieudolnie próbowała zakryć ślady depresji. Im dłużej się jej
przyglądał, tym większe ciepło oblewało jego serce, a wszelkie zbrodnie
zakrywał jej cudowny obraz. Chciał jej powiedzieć co czuł, ale obecna sytuacja
mu na to nie pozwalała. Po raz kolejny w swoim życiu przemilczał to, co
powinien powiedzieć. Spuścił wzrok na prawie pustą już butelkę, którą kurczowo
trzymała w swoich dłoniach i wzdrygnął się na samą myśl o alkoholu. Nie chciał
komentować jej zachowania, tym bardziej, że nie robiła tego z przyjemności, po
prostu chciała zapić palące ją od środka uczucia. Jej widok coraz bardziej go
poruszał, czym był niesamowicie zaskoczony – nie spodziewał się, że została w
nim choć odrobina dobra. Chwycił szklaną butelkę i pociągnął spory łyk.
You raise me up, so I
can stand on mountains;
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up: To more than I can be.
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up: To more than I can be.
Przycisnęła drżące dłonie do mokrej od łez
twarzy. Pokiwała twierdząco głową – nie potrafiła wydusić z siebie najkrótszego
słowa. Uśmiechnął się na ten gest najczulej, jak tylko pozwalało mu ściśnięte z
żalu serce. Podniosła głowę i spojrzała w jego spokojną twarz, siedział oparty
o fotel i pociągał kolejny łyk odurzającego napoju. Widziała, że był
pochłonięty czymś ważnym. Spoglądała na niego nieśmiało i dopiero teraz
uświadomiła sobie, że ich relacja została zbudowana na głupich docinkach. Jednak
najważniejsze było ich wzajemne towarzystwo. To było coś, co sprawiało, że
oboje czuli się spokojni, jak nigdy. Pierwszy raz od dawna przestała utrzymywać
nieprzyjemną pustkę – miała go obok siebie i to sprawiło, że zapomniała o
zżerających ją wcześniej troskach.
Chciał
z nią zostać, potrzebował tego jak nigdy wcześniej. Żadna inna kobieta nie była
w stanie zapewnić mu tego uczucia, jakie było z nim od dłuższej chwili. Nie
zrobiła nic szczególnego, a czuł, że dała mu więcej niż wszystkie dziewczyny, z
którymi miał wcześniej do czynienia. Pomimo tego nie potrafił się zbliżyć,
chociaż siedział zaledwie metr dalej i miał ją na wyciągnięcie ręki. Nie chciał
tego, nie chciał jej ranić. Musiał dać czas sobie – na poukładanie wszystkich
myśli, na zagojenie ran… na zakończenie wojny.
You raise me up, so I can stand on mountains;
You raise me up, to walk on stormy seas;
I am strong, when I am on your shoulders;
You raise me up: To more than I can be.
Cisza jaka między nimi zapanowała stała się
przytłaczająca. Czuła, że chłopak potrzebuje jej tak mocno, jak ona jego,
jednak nie była w stanie znieść tego bólu. Nie mówiąc słowa podniosła się z
dywanu i ruszyła w stronę swojej sypialni. Gwałtownie złapał ją za dłoń i
spojrzał prosto w jej oczy prosząc, by została. Jeszcze nie był gotowy na jej
odejście. Usiadła z powrotem.
Uklęknęła
naprzeciwko jego twarzy odważnie w nią zerkając. Wysunęła swoją dłoń z jego
uścisku i położyła ją na jego torsie. Serce biło mu w zawrotnie szybkim tempie.
„ Jednak je ma” – pomyślała.
Powoli
zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Nie protestował – pozwolił jej na
wszystko. Spuściła wzrok na jego nagie ciało i głos uwiązł w jej gardle.
Umięśniony tors był pokryty szpetnymi bliznami. Przez dłuższą chwilę wpatrywała
się w ten pełen bólu widok, by ponownie napotkać jego zdezorientowany wzrok.
Położyła z powrotem rękę na jego klatkę, która podniosła się gwałtownie, a
serce z powrotem zaczęło swój szalony taniec. Zjechała ręką muskając jego
przedramię pokryte czarnym tatuażem. Nie zakrywał go, pozwolił, by go dotykała.
Do jej oczu z powrotem napłynęły jej łzy. Dlaczego ktoś pozwolił, by został
przeklęty? Bez ostrzeżenia pochyliła się nad jego smutną twarzą i złączyła
swoje wargi z jego.
Oboje wiedzieli, że ten
pocałunek był zarazem ostatnim.
To
znak na jego ręce przekreślił namiastkę ich normalnego życia, był symbolem
straty. Ten moment stał się coraz bardziej przytłaczający i wypalał coraz
większe rany w ich zbolałych sercach.
Patrzył
na nią w tym rozrywającym milczeniu, chciał powiedzieć, jak bardzo jej
potrzebuje i jak bardzo chce, by została.
Dziewczyna powoli wstawała ponownie czując
jego dotyk na swojej rozpalonej skórze. Wiedziała, że jeżeli teraz zostanie, to
nie będzie w stanie odejść. Nie odwróciła się za siebie, tak bardzo nie chciała
od niego uciekać. Wysunęła swoją dłoń z jego objęcia. Pozwolił jej na to,
pomimo bolesnego ukłucia w sercu. Odeszła zamykając się w swojej sypialni
zaczynając rytuał od początku.
When troubles come and my heart burdened be…