Ariana dla WS | Blogger | X X

18 paź 2015

"Czekaj, patos, śmierć idzie!" - miniaturka konkursowa #6

    Doczołgałam się do najbliższego drzewa i obserwowałam całą rzeź z daleka; pogoda była tego dnia dziwna, a ja leżałam na skraju świadomości, przyglądając się rozlewowi krwi, zamiast wyjąć różdżkę, zaleczyć ranę i iść dalej, zabijać dalej. Schowałam się jednak pod Bijącą Wierzbą. Liczyłam, że skróci moje cierpienia i nie będę już musiała myśleć o sobie, jak o tchórzu… właściwie nie musiałabym w ogóle myśleć. W końcu bym nie żyła. Ale, zwijając się z bólu, nie poczułam łodyg ani tnących jak brzytwa liści. Absolutnie nic, poza bólem w piersi, skąd wystawał sztylet, obciążający moje serce.
    Łodygi wierzby były tak długie, że przypominały teatralną kurtynę. Błonia były sceną, a ja widzem. Ludzie tańczyli nierówno, skakali, krzyczeli i machali różdżkami albo pięściami: sztuka była, dwoma słowami, do bani. Z moich ust nie dobiegało buczenie, ale jęk, lecz i tak w głębi siebie wiedziałam, że spektakl mi się nie podobał. Aktorzy średni, chociaż ich krew na ubraniach wyglądała jak prawdziwa, a rzekomi nieboszczycy (pokrywający trawę), byli tak bladzi i sini, że mogłabym ich wziąć za naprawdę martwych. Wzrokiem jednak, jak oczarowana najsilniejszym ze wszystkich mi znanych uroków, szukałam mojej ulubionej postaci. Niektórzy go lubili, ale nie uwielbiali, bo grał drugoplanową rolę. Nie ilość, a jakość, mówiłam zawsze, gdy widziałam go ponownie na scenie. Naszej scenie. Wtedy żaden pierwszoplanowy bohater nie przykuwał mojej uwagi, jak jego surowe spojrzenie, które wraz z minutami i śmiechem, zamieniało się w nie całkiem mi obojętne. Patrzyłam na fakturę jego twarzy… uznaliby ją za wyjątkowo zwyczajną… drugoplanowa postać w końcu… Ale kiedy otwierał usta i mówił tyle mądrych, imponujących rzeczy! To wystarczyło, by pokochać tego bohatera do szaleństwa. Ale reżyser miał inne plany, chciał, aby ulubieniec publiczności zniknął. Chciał zniecierpliwić i wywołać mieszane uczucia oglądacza. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach, gdy on nie przychodził, zwodził każdego, kazał na siebie czekać pięć minut… A co odpowiadałam na to? Że czekałam na niego o sześć minut za długo, naiwne to było z mojej strony. Romantyczności nigdy nie siedziały w mojej głowie, a jednak wyczekiwanie innych nie było porównywalne do mojego. Naprawdę umierałam, dosłownie i w przenośni, z niepokoju czekania, czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczę zza kurtyny Bijącej Wierzby.
   Czekałam w ciszy niecierpliwie, ale w dalszym ciągu czekałam, a moja rana czekania nieznośnie krwawiła. I tutaj ponownie dodam: dosłownie i w przenośni. Tęskniłam to zbyt małe słowo, aby opisać to uczucie; ja umierałem bez niego.
    Ludzie walczyli i spadali bez życia na trawę, ale szybko to robili, z czego byłam szczęśliwa. Nikt nie zasługiwał na podzielanie mojego losu, umierałam w samotności i bardzo powoli. I to nie było najgorsze, nie chciałam zapewnień, a tylko dowiedzieć się, czy on, najlepszy aktor z tej ziemi, żyje. Jeśli nie, mogę już umierać, a jeśli tak… czy może mi potowarzyszyć w drodze na tamten świat? Niech potrzyma mnie za rękę i niech spojrzy mi w oczy, kiedy zobaczę światło albo coś, co pomoże mi odejść. Te tęczówki, odcień jak przy jednej z nielicznych nocy, gdy obserwowaliśmy srebrzysty księżyc.
   — Walcz — szept doszedł do moich uszu, jakby pobrzmiewał z daleka, a przecież czułam jego oddech na swojej skórze. Nawet nie zauważyłam, kiedy zamknęłam oczy, a myślami rozwodziłam się, że chcę go zobaczyć, co za ponowna ironia… prawie bez z niego zasnęłam. Ale na szczęście znowu serce moje się przebudziło na dźwięk jego głosu. Powoli otworzyłam oczy, aby jego piękny blask mnie nie olśnił, chociaż nie miałem już czasu na przyzwyczajanie wzroku. Rozchyliłam oczy, ale, ku memu zdziwieniu, wszystko widziałam jak z dna studni, wszystko było odległe i zamglone, mój wzrok nie sięgał tak daleko; topiłam się już we własnej krwi. Ale nawet patrząc z oddali byłam w stanie wyłapać jego rozbiegane z niedowierzania oczy, chciałam go pocieszyć, ale byłam w stanie tylko słabo ścisnąć mu dłoń, bo krew lała się z moich ust zbyt uparcie, by powiedzieć mu pierwszy i ostatni raz, jak wiele dla mnie znaczył.
    Z mojego gardła dobiegał tylko ochrypły charkot, nad którym nie mogłem panować — nieważne, jak się starałem.
   — POMOCY! — wrzasnął, upiornie blady na twarzy, rozglądając się dookoła czy ktoś nie przerwał walki, aby mu pomóc mnie uratować. 
Nikt nie przyszedł, przynajmniej kiedy jeszcze żyłam.
   — Nie odchodź… walcz!… nie możesz… — Ścisnął moją dłoń tak mocno i przyglądał mi się z taką złością, że moje nawet zasztyletowane serce zdawało się pękać na pół i boleć jeszcze bardziej, chociaż wcześniej wydawało się to nawet niemożliwe. Patrzyłam na niego, a przynajmniej próbowałam, bo on i jego piękne oczy, które zdążyłam przez lata pokochać, zaczynały zachodzić mi mgłą. Nie widziałam zbyt dobrze, ból także zaczął słabnąć, a moje szczęście wzrastać. Stałam się silna w jego ramionach. On tu był, cały i zdrowy, karząc mi dalej walczyć. Nagle jednakże ucichł. Spojrzał na mnie ostatni raz w sposób, który był przeznaczony wyłącznie dla mnie, co wiedziałam od dawna, ale długo próbowałam to odepchnąć. Długo byłam tchórzem, długo kazałam na siebie czekać, ale on, mój anioł, był cierpliwy. I gdybym nie umierała, z pewnością bym go za to przeprosiła i obiecała, że już nigdy go nie zawiodę. Ale tym razem, moje słowa i czyny miały ze sobą współgrać. Spektakl dobiegał końca. Obiecałam mu, tuż przed walką, że nie dam się zabić, że obietnica da mi siłę. A sztylet wbity w moje serce był złamaniem danego słowa. Przepraszam, pomyślałam i próbowałam mu powiedzieć, że od zawsze podnosił mnie tak wysoko, że byłam kimś więcej, niż potrafiłam być.
   — Hermiono.
  Ale krew spłynęła mi większym strumieniem po brodzie. Niemoc, to było moje ostatnie uczucie zanim odnalazłam w jego oczach wieczność.