To nie jest niczym nadzwyczajnym, ale jednak złożonym,
budującym się przez wiele lat, a nie kilka chwil, jak głoszą niektóre, gorszej
jakości, książki. Nie potrafię jeszcze określić, czym to dla mnie jest, ani czy
jest mi potrzebne; ale jedno wiem na pewno. Trudno byłoby mi przestać kochać.
To wielkie, okropnie ironicznie stwierdzenie, a jednak… proszę, nie zrozumcie
mnie źle. Sama siebie nie potrafię określić. Nie należę w końcu do ludzi o
szerokich doświadczeniach, ale też nie mogę się specjalnie nad sobą rozczulać,
więc będę miała pewne trudności w opisaniu tego, co mi leży na sercu. Ale muszę
to zrobić dla spokoju ducha, bo zwykłe mówienie i rozmowa z przyjaciółką przy
lampce wina mi nie wychodzi; straciłam przyjaciółkę, a wina w domu nie mam.
─ Idę pod prysznic.
─ I co z tego?
─ Chyba z jakiegoś powodu tu jesteś.
─ Nie napisałam w swojej obietnicy małżeńskiej, zawsze będę
się z tobą pieprzyć pod prysznicem. Jesteś strasznym szowinistą, a ja jestem
teraz zajęta ─ powiedziałam, odrywając wzrok z wpół zapisanej kartki
pamiętnika. Severus oparł się nonszalancko o framugę i spojrzał na mnie spod
zmarszczonych brwi. Problem tkwił w tym, że nie chciałam odmawiać. Miałam dużo
pisania, chciałam wszystkie, wieloletnie emocje przelać na papier. Czułam
wewnętrzną potrzebę i zostałam poddana ogromnej próbie, bo Severus był już
nagi.
─ Myślałaś, że dlaczego się z tobą żenię? ─ zakpił.
─ Bo byłam jedyną chętną?
Trzasnął drzwiami łazienki, a potem ignorował mnie przez
resztę dnia. Uśmiechnęłam się, gdy to zrobił, miałam go z głowy i mogłam w
spokoju pisać do końca. Potem musiałam mu to wynagrodzić, w nocy, w łóżku i
postarać się trochę bardziej niż zwykle, ale mi też było przyjemnie, więc nie
zostawię tu pola do narzekań. Bo nie było na co i po co. Ale na tym skończmy,
nie chcę pisać o swoim życiu seksualnym, które jest zbyt barwne, a mogłoby to
niektórych… nie zainteresować. I szczerze by mnie zaniepokoiło, gdyby było
przeciwnie.
A więc wojna, zacznijmy od wojny.
Pomagałam mu w eliksirach podczas wojny, dyrektor mnie
wyznaczył, bla… bla… bla… Potem była miłość. I nie mówię tu o czasie, kiedy się
w sobie zakochiwaliśmy. Można powiedzieć, że takiego czasu nie było. Ja to
zrozumiałam pewnego dnia, kiedy byłam już po trzech latach małżeństwa.
Obudziłam się z ręką w nocniku. Severus bodajże, jeśli dobrze pamiętam,
zrozumiał to po pięciu. Nie, nie mam starczej demencji, po prostu powiedział mi
to tylko raz, trzy lata temu. Kiedy miał mocne zaćmienie umysłu i słyszałam
wspólne bicie naszych serc, a on powoli umierał.
Nie potrafię zacząć od początku, jego też nie było, nie
potrafię odkreślić dnia, ani godziny; to się po prostu stało, stopniowo. My nie
jesteśmy żadną wyjątkową historią, zapewne ktoś już nas ubiegł, ktoś to już
przeżył, a my tylko to powielamy. Albo odtwarzamy jakąś miłość, aby to
upamiętnić, choć nie jesteśmy tego świadomi. Broń cię Merlinie, nie jesteśmy
Romeo i Julią. Oni musieli umrzeć, by ich wielka, prawdziwa miłość była
wieczna. Kochali się zaledwie kilkadziesiąt godzin. Szekspir nie dał im nawet
całego tygodnia. Fakt, to romantyczne, ale nie ma perspektywy, po co więc
kochać, skoro i tak wszystko zniknie. Zapewne nie byliby już swoją miłością,
gdyby przeżyli, a Julia musiałaby prać mu skarpetki, a Romeo naprawić płot,
który tak długo się prosi o działanie.
Ja i Severus byliśmy przedłużeniem swojego epilogu. I to nie
jest tak, że od początku do końca było dobrze. Dla niektórych nie jest
logiczne, że czasami się kłócimy. Nasze rozmowy zawsze są sarkastyczne, a słowa
raniące, jednak to nie po słowach docenia się miłość. Doceniłam obecność
Severusa, kiedy był mi w stanie pomóc, zaopiekować się mną i chronić, czego
potrzebowałam po śmierci, odzianej w biały płaszcz. Miałam nadzieję, że śmierć
była aniołem dla moich przyjaciół... Severus w mojej nadziei mnie sprowadzał na
ziemię, nie mówił, że kiedyś nie będzie bolało; nigdy mnie nie okłamał, a ja
też się starałam tego nie robić, gdy on mnie potrzebował. Nie mieliśmy po co
się łudzić, zawsze rozwiązywaliśmy nierozwiązywalne. I tego się trzymaliśmy do samego
końca, choć po drodze nie było łatwo. Musiałam się go nauczyć, a to nauka
zaklęć, nie mając przy sobie różdżki; niby bezsensu, ale jednak może się
nadarzyć okazja, aby iść na Pokątną. Bo w życiu nigdy nic nie wiadomo, a już
zwłaszcza wielką niewiadomą, samym x, już nawet nie podrzędnym y, był dla mnie
Severus Snape. Musiałam też mu pokazać, jak ma zrozumieć mnie. Co mi się nie
udało, bo jestem kobietą i niektórych rzeczy ja sama nie rozumiem. Jednak
wiedział, przynajmniej do pewnego stopnia, że swoimi słowami też potrafi
zranić, ale tylko niektórymi. Zwłaszcza mnie, bo był ważny. Nie rani słowami
swoich uczniów, bo oni go nienawidzą, to tylko podsyca w nich złość, a mnie
zwyczajnie rani. Gdy kiedyś powiedział, że żałuje… to tak jakby ktoś mną tłukł o
ścianę w nieskończoność. Albo Severus był orłem, a ja Prometeuszem. Na
szczęście, orzeł któregoś dnia nie przyleciał. Potem jakoś to było.
Nasz syn kiedyś nie mógł się nadziwić, że nie okazujemy
sobie uczuć. Że on widział, jak jakaś pani z przedszkola to ciągle rozmawia
przez telefon, jak to nie poznała jakiegoś dobrego faceta i potem się z nim
zabawiła… pomińmy sytuację, w której Severus pozbawił ją pracy… zostańmy przy
fakcie dokonanym. Nie potrafiłam własnemu dziecku tego wytłumaczyć, to było
onieśmielające. A Severus wyszedł z pokoju szybciej, niż byłam w stanie sobie
wyobrazić. Zrobiłam więc coś, czego zarzekałam się nie robić, powiedziałam ─ zrozumiesz, jak już będziesz duży. Już wtedy wiedziałam, że jestem dobrą matką
i też bardziej zrozumiałam wszystkich innych rodziców, kiedy sama się nim
stałam. Niektóre rzeczy przychodzą mówić trudniej, sami nie potrafimy ich
wytłumaczyć, a proszą nas o to jeszcze własne dzieci.
─ Mamo ─ zaczął pewnego dnia, były Święta Bożego Narodzenia,
wrócił na przerwę świąteczną z Hogwartu. ─ Pamiętasz, jak się pytałem, dlaczego
nie okazywaliście sobie z tatą uczuć? ─ Pokiwałam wtedy głową, bojąc się, co
chce powiedzieć. Severus śmiał się ze mnie w kącie pokoju, widząc moje różowe
policzki. ─ Teraz rozumiem.
─ Tak? ─ zdziwiłam się.
─ Kiedyś nie wiedziałem, że z miłości się cały czas wyrasta
i wkracza w nową odmianę czegoś innego. To też jest miłość, ale inna,
dojrzalsza. Odpowiedzialniejsza. ─ Wytłumaczył, wycierając naczynia z naszym
skrzatem. Widziałam kątem oka, jak Severus kręci z niedowierzaniem głową i
wychodzi z kuchni. Ale ja zostałam.
─ Skarbie, jak jej na imię? ─ zapytałam ze wzruszeniem.
Byłam świadkiem, jak mój mały synek dorasta i pierwszy raz się zakochuje. Nie
ma większego potwierdzenia, że czas płynie, rzeczy przemijają, a niektóre
znajdują w sobie życie. Ja przeminęłam z wiatrem, a mój syn miał całe życie
przed sobą. Miał czas na pierwszą miłość, pracę, studia ─ nie czułam
się z tym źle, wręcz przeciwnie. Nie żyłam życiem swojego syna, bo miałam
swoje. Byłam wolnym słuchaczem i obserwatorem, i miałam na dodatek cudownego
towarzysza, który umarł, gdy nasz synek miał trzy latka. Nigdy nie tęskniłam za
Severusem, zawsze był przy mnie.