Jak dobrze widzicie po prawej stronie - większość osób (chociaż wszystkie miałyśmy po praktycznie równo głosów!), zagłosowała, bym to ja zrobiła babeczkę z okazji 100 tysięcy wyświetleń na Katalogu. A więc w weekend, żeby oderwać się od matematyki i fizyki, zaczaiłam się do kuchni, w tajemnicy przed mamą i zaczęłam pichcić... Poniżej znajdziecie jakże barwną historię z pieczenia babeczek! Zabawy miałam co nie miara, muszę to przyznać, jako że pierwszy raz miałam z takimi babeczkami do czynienia... A więc... zapraszam na historię pt. "M. piecze!". ;)
PS. Zdjęcia słabej jakości zostały wykonane przez telefon - szajsung. ;)
|
Na takie babeczki się zdecydowałam - wyglądały o wiele ładniej niż reszta zdjęć babeczek na opakowaniach, jakie jeszcze miałam do wyboru! Możecie mówić, że poszłam na prościznę ( :(( ), ale pieczenie tych babeczek bylo dla mnie takim stresem... Nawet sobie nie wyobrażacie! |
|
Dobra, krok 1 - połączyć składniki, napisane na tyle opakowania... Jajko jest, olej jest, zawartość saszetki - wsypana, M. miksuje... Wiedziałam, że jest coś nie tak, bo konsystencja ciasta była zbyt, e, jakby to nazwać... no, nie wyglądało to apetycznie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie dodałam śmietany. Pierwsza kuchenna wtopa M. zaliczona! |
|
A tak prezentowały się babeczki w foremkach! Możecie zauważyć, że jest 12 foremek, a jedynie 11 jest zapełnionych. Jeśli ktoś jest ciekawy - surowa masa na babeczki okazała się zbyt dobra, by jej nie spróbować, czego efektem jest to, że nie starczyło mi na wszystkie... Przynajmniej się zasłodziłam! Coś za coś, haha. :D |
|
Wyszły piękne babeczki! W czasie pieczenia siedziałam przed piekarnikiem i wręcz modliłam się, żeby nie były surowe w środku... Musiałam zbyt bardzo wczuć się w rolę, ponieważ jednak przytrzymałam je zbyt długo, ale! O tym nikt nie musi wiedzieć...
Kolejnym krokiem w robieniu babeczek było ich wydrążenie. Dawno się tak nie na denerwowałam, nie warczałam ze złością na niczemu niewinnych rodziców, nawet siostrze oberwało się za podjadanie mi pokruszonego ciasta! Babeczki, które widzicie powyżej, w ogóle nie chciały ze mną współpracować, kruszyły się boki i... UGH. Na szczęście szybko opatentowałam sposób wydrążania i szło mi odrobinę szybciej.
I trzy godziny później... wreszcie, po wielu trudach, godzinach walki z babeczkami, udało się!! Sukces odnotowany, moja kolejna kuchenna przygoda związan z gotowaniem, zakończyła się... częściowym sukcesem, bo przecież to jeszcze nie koniec!
Kolejnym, praktycznie ostatnim już etapem, jest wypełnienie babeczek bananami (lub innymi owocami - ja wybrałam banany, ale do wyboru, do koloru!), śmietaną (której ubicie było dla mnie czymś przerażającym - nadal pamiętam jak za pierwszym razem, gdy to robiłam, dawno, dawno temu, niezbyt mi to wyszło... Teraz na szczęście moja próba skończyła się szczęśliwie) i posypanie ich pokruszoną częścią babeczek. :)
I ostateczna wersja babeczek gotowa!! Po wielu trudach, po tonie nerwów, bolącym brzuchu przez surową masę z babeczek, udało mi się je skończyć. Przygotowywanie wszystkiego było dla mnie naprawdę świetną zabawą! Kiedyś muszę potwórzyć to jeszcze raz, tyle że może z innymi babeczkami? A, zobaczę jeszcze! :)
Jak widać napis na karteczce - DZIĘKUJEMY!
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz