Ariana dla WS | Blogger | X X

28 cze 2015

"Amnezja" - miniaturka konkursowa III

"I zapomnij, że jesteś gdy mówisz, że kochasz"* 
Siedzę na kanapie w salonie jakiegoś domu. Podobno mojego. Wpatruję się uparcie w ścianę, której kolor – dość ciemny i ciepły brąz, ponoć bardzo mi się podobał wtedy, gdy go wybierałam. Szczerze mówiąc, jest okropny. Zamieniłabym go na zieleń albo błękit, bo... ponieważ... dlatego że... nie wiem. Słowa znów uciekły mi z głowy, nagle nie mogłam ich znaleźć. Ale to nieważne, zupełnie.
Istotne w tych idiotycznych ścianach jest to, że nie przypominam sobie, że kiedykolwiek je widziałam na oczy. Od dłuższego czasu próbuję poskładać fakty, które usłyszałam niedawno od kilku zupełnie obcych mi osób.
W czasie gdy uczyłam się w... w-wydaje mi się, że to był H-hogwart, tak właśnie było, poznałam moich przyjaciół Harry'ego, Ru... Ra... Ro-o-ona i... Katy. Patricię. Molly. Her... Ginny. To na pewno była Ginny. Rudowłosa, charyzmatyczna kobieta, której twarz pokrywała sieć drobnych zmarszczek. Długo ze mną rozmawiała. Opowiadała o moim nieprawdopodobnym życiu. O tożsamości zupełnie obcej mi osoby.
Tak myślę. Nie potrafię myśleć, wszystko ulatuje z mojej głowy. Nie umiem sobie przypomnieć. Zapomniałam całe moje życie. Jak to możliwe? Przecież nazywam się Hermiona Gren... Granger, mówili, że jestem, byłam szalenie inteligentna, ze świetną pamięcią, tak dokładnie. Ten chaos w mojej głowie jest nie do opisania. W końcu chyba nie mam na nazwisko Granger. Może to było Weasley... Czy ja mam męża, dzieci, wnuki? Zestarzałam się, a może wciąż jestem młodą czarownicą, która... Nie wiem. Gdzie są moje słowa, cała moja wiedza? Zostały tylko czarne plamy atramentu w miejscu, gdzie powinny być wspomnienia.
Kim jest Czarny Pan, którego imię, Voldemort, nawiedza mnie w koszmarach, z których budzę się krzycząc i nie wiem kto wtedy tuli mnie do siebie? I tak bardzo wstydzę i boję się wtedy odzywać, bo nie chcę nikogo zranić, ale słowa same wypływają z moich ust. Nie wierzę, że przeżyłam te wszystkie tragiczne wydarzenia, całe lata temu. Ja miałabym być tak silna? Zorganizowana, inteligentna i odważna? Ja nawet nie wiem, który mamy rok. Odnoszę wrażenie, że Henry i Randolf ze mnie żartują. Chcą wykorzystać to, że straciłam większą część mojego umysłu. Ale z drugiej strony to moi przyjaciele, a Henry jest... on jest moim mężem? Tak właściwie, to kim on jest...?
Krzywdzę wszystkich dookoła, uparcie, w kółko powtarzam do każdego "Kim jesteś?" i "Proszę, przypomnij mi jak masz na imię". Czuję się chora, osłabiona i otępiała. Nie rozpoznaję twarzy ludzi, których podobno znam całe lata i co najważniejsze – kocham.
Co ze mną jest nie tak? Jak mam się naprawić?
Wstaję z kanapy, na której siedziałam i idę... nie wiem gdzie mam iść. Obracam się w stronę klatki schodowej, potem korytarza, jadalni i kuchni. Gdzie ja to chciałam? Co ja...?
– Hermiona, gdzie idziesz? – Nieznajomy męski głos, który może jednak kiedyś, gdzieś już słyszałam, dochodzący z kuchni pyta zrezygnowanym tonem.
– Ja... chciałam do toalety, dokładnie. Tak właśnie mi się wydaje.
– Prosto i w lewo – cicho mówi mężczyzna.
Postępuję zgodnie z jego instrukcjami, stąpam bosymi stopami po drewnianym parkiecie delikatnie, starając się nie hałasować. Otwieram drzwi łazienki, wbiegam do niej na palcach i głośno zatrzaskuję je za sobą.
O nie! Miałam przecież być cicho... ale dlaczego? To nieważne, nieważne. Spoglądam w lustro, wiszące na ścianie. To nieprawdopodobne. Zupełnie niemożliwe. To... przerażające. Ja jestem stara.
Moją twarz szpeci sieć zmarszczek, a włosy stały się zupełnie białe, długie, sięgające aż do łopatek. Wyglądam na słabą i chorą, moja skóra jest praktycznie szara. Muszę przyznać, że wyglądam strasznie. Ale dlaczego? Jak? Przecież jeszcze niedawno...
Chwytam się brzegu umywalki, żeby nie stracić równowagi. Zakręciło mi się w głowie od tych rewelacji. Spoglądam na moje dłonie - pomarszczone i jakby skurczone, wyschnięte. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć?
Podnoszę je i dotykam skóry na twarzy. Gładzę opuszkami palców wąskie kreski przebiegające przez całą jej powierzchnię. Nie mogę w to uwierzyć, wszystko dookoła mnie jest zupełnie irracjonalne. Jak to się...
Zza drzwi dochodzą mnie odgłosy przekręcania zamka w drzwiach i cichy odgłos stąpania po podłodze.
-Witaj, bracie - Słyszę męski głos należący do kogoś mi znajomego. O wiele bardziej niż osoby, która wskazywała mi drogę do łazienki.
-Cześć, Harry. - Teraz już wiem. To głos mojego przyjaciela. Ja pamiętam, pamiętam go. - Jak z nią? Pamięta coś, cokolwiek?
Chcę wyjść, powiedzieć mu, że jego pamiętam, naprawdę. Nie robię tego, blokada w mojej głowie karze mi zostać w łazience i przysłuchiwać się rozmowie.
-Zupełnie nic, rozumiesz? Od trzech miesięcy to samo - głos mężczyzny z kuchni załamuje się. - Siada na tej głupiej kanapie i gapi się na ścianę, a potem wstaje i chce iść do toalety - urywa na chwilę. - I jeszcze ta szkatułka na piętrze! Musimy się tego pozbyć, mówię ci, musimy ją zniszczyć, Harry.
-Nie jestem przekonany, Ron, naprawdę. To jedyna osoba, którą pamięta. Naprawdę chcesz ją tego pozbawić, ostatniego wspomnienia?
Szkatułka na piętrze... i jego zdjęcie, nasze zdjęcie. Nie słyszę już co odpowiedział Ron. Otwieram drzwi łazienki na oścież i wybiegam z niej, kierując się na piętro. Nikt mi go nie zabierze, nikt...
Gdy dopadam drewniane pudełko, po moich policzkach spływają stróżki łez. Zamglonym wzrokiem łapczywie pochłaniam detale zdjęcia, na którym byłam ja - młoda i szczęśliwa z moim Draco, wtedy był tylko mój, tylko mój. Na fotografii stoimy wpatrzeni w siebie, jesteśmy w kościele. Ja w długiej, śnieżnobiałej sukni, a on w eleganckim garniturze. Nasz ślub, to nasz ślub.
Reszta jest nieważna. Wtedy się pobraliśmy. Ale co było potem... Co? Nie mogę sobie przypomnieć. W miejscu wspomnień jest tylko czarna dziura, która wszystko pochłonęła. Gdzie jest mój Draco? Co się stało, że mam tylko te zdjęcie? Przecież mnie kocha, nad życie, jestem dla niego wszystkim.
Siadam na podłodze i płaczę. Gorzkimi łzami tęsknoty, bólu. Fizycznego, psychicznego, nie do zniesienia. Jestem bezradna, bezsilna, niczego nie pamiętam, zupełnie niczego. Zostało tylko przeświadczenie, że jego już nie ma, że go straciłam.
-On ją zniszczył, Harry. Popatrz tylko w jakim jest stanie! Ona oszalała, wszystko zapomniała! - krzyczy Ron, który wraz z Harrym wpadł właśnie do mojego pokoju.
-Nie możesz jej odebrać pamięci o nim! - odkrzykuje Harry. - Ona pokochała jego, nie ciebie. Teraz wszystko nabrało sensu, wiesz? Zrozumiałem. - Głos mojego przyjaciela przybiera wrogi ton, pełen zawodu i goryczy. - Jak mogłeś go wysłać na tę misję samego, jak mogłeś?!
Muszę to przerwać, dowiedzieć się więcej...
-Harry, o co chodzi? - pytam dość głośno.
Brązowowłosy jest tak zaskoczony moim pytaniem, że Ron, wykorzystując chwilę jego nieuwagi, w ciągu kilku sekund łapie go za ramiona i przygważdża do ściany.
-Malfoy jej nie kochał! Ja ją kochałem! A teraz zniszczę wszystko co po nim zostało - prawie syczy do Harry'ego. - Pożegnaj się z nim Hermiono! To jego koniec!
Moje nogi są watą, nie potrafię wstać i zapobiec temu co się dzieje. Znów bezsilna jak wtedy gdy pozwoliłam... Na co pozwoliłam? Dlaczego to wspomnienie znów mi umknęło?! Muszę go powstrzymać, chcę pamiętać, chcę tego jak niczego innego w moim ograniczonym ścianami podświadomości świecie.
Czołgam się na kolanach do Rona, który właśnie uderza głową bruneta o ścianę. Jest szalony, szalony. Jego ciało bezwładnie osuwa się na podłogę. Mężczyzna zwraca teraz swój gniew przeciwko mnie. Podnosi mnie z podłogi, trzyma w bolesnym uścisku, jest tak blisko, że widzę jego rozszerzone w szaleństwie źrenice.
-Oddaj mi zdjęcie. Musisz z tym skończyć - szepcze.
-Nigdy. To jedyne co mi zostało, Ron.
Z moich oczy znów wylewają się łzy, a on szorstkim gestem je ociera. Wyobrażam sobie, że robi to mój Malfoy, o wiele przyjemniej, subtelniej. To Ron wyrywa z mojej dłoni fotografię i drze na strzępy. Potem mnie przytula i wręcz dusi w swoim uścisku. Draco mówił, że jestem taka krucha. Że tak bardzo boi się mnie skrzywdzić. Tulił mnie do siebie delikatnie, jakbym była ze szkła.
-To koniec, kochanie. Już go nie ma, nie istnieje - powtarza z uporem maniaka rudowłosy. - Teraz wszystko będzie jak dawniej, zaufaj mi.
Ron puszcza mnie i siada na zimnych panelach, wśród skrawków mojej pamięci i szkła, które rozbiło się, gdy moje serce spadało. Moje serce było ze szkła, moje serce jest kaleczącymi, porozbijanymi kawałkami na cholernej, zimnej podłodze.
-To koniec, Hemiono, koniec - szepcze w kółko Ron.
Siadam obok niego i pustym wzrokiem wpatruję się w moje pomarszczone ręce, na których nie ma żadnej obrączki. Żadnej pamiątki po nim, niczego co mogłabym zapamiętać.
Jutro wrócę do schematu, rutyny. Tak jak powiedział Ron. Będę patrzeć na ścianę i chodzić do toalety. Tylko nie będę wracać do tego pokoju, nie będę go już pamiętać. Kolejna część mojej pamięci zamknie się przede mną.
-Tak, to koniec - mówię cicho. - Naprawdę koniec.
* Jan Twardowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz